Eurokomunizm trzy dekady po śmierci swojego głównego twórcy

Eurokomunizm trzy dekady po śmierci swojego głównego twórcy

TEKST
Artur Troost

ILUSTRACJA
Dominik Urbański

Koncepcja eurokomunizmu, czyli lewicowa wizja wspólnoty europejskiej, narodziła się w czasie, gdy dalsza integracja między państwami Europy Zachodniej wydawała się jedyną drogą dla kontynentu. Na ile propozycja włoskich komunistów może być aktualna dzisiaj, gdy mówi się o kryzysie idei zjednoczonej Europy?


„Zwyciężyliśmy, Enrico!” – takie hasła wybrzmiewały na ulicach włoskich miast, w czerwcu 1984 r., wznoszone przez ludzi wymachujących czerwonymi flagami z symbolem sierpa i młota. Włoska Partia Komunistyczna (PCI) właśnie wygrała wybory do Parlamentu Europejskiego, zdobywając 33,3 proc. głosów i po raz pierwszy w swojej historii wyprzedzając chadecję (DC). Rozradowani sympatycy PCI nie zdawali sobie sprawy z tego, że to łabędzi śpiew zarówno dla ich partii, jak i dla całej idei eurokomunizmu.

Jej główny pomysłodawca i propagator, Enrico Berlinguer, umarł zaledwie tydzień przed głosowaniem, w wyniku udaru, którego doświadczył przemawiając na wiecu wyborczym. Pogrzeb lidera PCI zgromadził ponad milion ludzi, w tym prezydenta Włoch oraz szereg osobistości z międzynarodowej sceny politycznej, od Michaiła Gorbaczowa po Jasira Arafata. Śmierć powszechnie szanowanego Berlinguera przyniosła partii chwilowy przypływ sympatii społecznej i ostatni sukces wyborczy przed samorozwiązaniem, do którego doszło kilka lat później. Wyniknęło ono ze splotu czynników wewnętrznych (oportunizmu politycznego nowego kierownictwa, które dostrzegło szanse na zdobycie władzy pod nowym szyldem „Demokratycznej Partii Lewicy”) i zewnętrznych (upadku ZSRR oraz kryzysu całego międzynarodowego ruchu komunistycznego).

Po latach możemy natomiast dostrzec w historii PCI Berlinguera próbę dostosowania radykalnej partii robotniczej do zmian w polityce międzynarodowej, które utrudniały funkcjonowanie ruchom socjalistycznym oraz – tym bardziej – komunistycznym. Z biegiem lat (wraz z pogłębiającym się kryzysem bloku wschodniego) stało się jasne, że socjalizm w wydaniu radzieckim wyczerpuje się jako formuła polityczna, którą zachodnie partie komunistyczne mogły przyjmować za wzór. Włoscy komuniści, w odpowiedzi na tę sytuację, wypracowali własną wizję ponadnarodowej współpracy radykalnej lewicy, prezentując jednocześnie alternatywę dla integracji europejskiej w liberalnym wydaniu.

Od eurosceptycyzmu do eurokomunizmu

Początkowo zachodni komuniści w integracji europejskiej nie widzieli żadnych zalet. W latach 50. traktowali powstanie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (EWWIS) oraz Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG) jako efekt spisku, który miał dostarczyć wielkim  monopolistom kolejne narzędzia do podporządkowania sobie klasy robotniczej. Europejskie instytucje miały umacniać władzę kapitału i osłabiać nadzór społeczeństwa nad rządzącymi. Niektóre z ówczesnych zarzutów odnajdziemy również w wypowiedziach współczesnych eurosceptyków, którzy podobnie jak kiedyś komuniści, sporo mówią o utracie suwerenności narodowej i oddalonych od ludu biurokratach. Bardziej oryginalne z perspektywy czasu wydają się postulaty PCI dotyczące alternatywnej integracji europejskiej, która miała połączyć kontynent od Lizbony po Władywostok. Wizja ta była stawiana w kontrze do „imperialistycznego” przedsięwzięcia zachodnich elit. Nie postrzegano jej z początku jako realnej możliwości. Komunistom zależało przede wszystkim na tym, aby krytykować kapitalistyczną integrację europejską, nie występując w roli przeciwników szerszej idei europejskiego zjednoczenia.

Z czasem dostrzeżono jednak, że integracja gospodarcza zachodniej Europy nie musi być czymś złym. PCI zaczęło ją interpretować jako proces naturalny i nieunikniony, wynikający z obiektywnego rozwoju sił wytwórczych. Przestano w partii krytykować samą integrację, skupiając się na kontestacji jej ówczesnej formy, która sprzyjała bogatym „monopolistom”. Receptą miały być więc nie jałowe próby zatrzymania lub cofnięcia integracji, lecz wspólna walka komunistów (i ich sojuszników) z całej Europy na rzecz reformy EWG i jej transformacji w projekt socjalistyczny.

Napotkawszy opór i rezerwę innych zachodnich partii komunistycznych wobec nowej koncepcji, politycy PCI podnieśli argumenty, że w epoce rosnącego zintegrowania gospodarek europejskich, ewentualne zwycięstwo lewicy w jednym kraju nie wystarczy do zachwiania systemem kapitalistycznym. Wskazywano na to, że wystąpienie z EWG zaszkodziłoby głównie secesjonistom, nie ułatwiając przy tym budowy socjalizmu w danym państwie. W najlepszym wypadku efektem takiego posunięcia byłby kryzys gospodarczy, w najgorszym zaś prawicowy zamach stanu. Wyjściem z tej pułapki miał być zaproponowany w latach 70., przez Enrico Berlinguera, eurokomunizm.

Trzecia droga dla Europy

Jedną z nazw używanych w kontekście idei Berlinguera i jego partii była „trzecia droga” – nie mylić z Tonym Blairem lub faszystowskim terceryzmem – przez którą rozumiano projekt budowy socjalistycznej Europy Zachodniej w kontrze zarówno do USA, jak i ZSRR[1]. Włoscy komuniści nabierali dystansu wobec towarzyszy ze wschodu przynajmniej od lat 60., a interwencja w Afganistanie oraz stan wojenny w Polsce przypieczętowały rozłam. Radziecką drogę do socjalizmu uznano za ślepą uliczkę – choć doceniano Rewolucję Październikową i początkowy rozwój ZSRR. Ówczesne państwa bloku wschodniego krytykowano za autorytaryzm i militaryzm, które blokowały postęp społeczny. Jak powiedział jeden z polityków PCI: „model ekonomiczny ZSRR zawiera tylko jeden rozwinięty sektor (wojskowy) wewnątrz bardzo zacofanego systemu, zależnego od eksportu energii i surowców”[2].

Alternatywą miało być dążenie do socjalizmu przy wykorzystaniu mechanizmów demokracji liberalnej, w tym instytucji europejskich. Pomimo, że deklarowanym celem finalnym było społeczeństwo bezklasowe, to w perspektywie krótkoterminowej żądania komunistów były bardziej umiarkowane – czasem skupiano się na postulatach nacjonalizacji kluczowych sektorów gospodarki, kiedy indziej walczono o rady pracownicze w dużych przedsiębiorstwach lub wzywano do współpracy z państwami tzw. „Trzeciego Świata”. Konkretne propozycje różniły się w zależności od wyborów, wszystkie jednak zamierzano przeforsować poprzez istniejące ciała przedstawicielskie. O ile polityka wyborcza nie była dla zachodnich komunistów niczym nowym (kierowano się jej logiką dobrych kilka dekad), o tyle w latach 70. podkreślano znacznie mocniej, że zwycięstwo PCI nie doprowadziłoby do rozmontowania podstawowych instytucji demokracji liberalnej czy rezygnacji z pluralizmu politycznego.

Niektórzy bardziej radykalni działacze odłożenie dążeń rewolucyjnych na świętego nigdy uważali za błąd lub wręcz za zdradę ideałów. Zarzucali eurokomunistycznym liderom partyjnym, że stali się socjaldemokratami we wszystkim poza nazwą. Krytycy znaleźli się jednak w mniejszości. Już w 1966 r. sondaże dotyczące pokrewnej włoskim komunistom PCF (Francuskiej Partii Komunistycznej) wskazywały, że choć Francuzi powszechnie postrzegali swoją Partię jako reprezentację klasy robotniczej, to zaledwie 1 proc. jej wyborców uznawał ją za partię dążącą do rewolucji[3]. Podobnie sprawa się miała we Włoszech. Z jednej strony uzasadniało to obranie parlamentarnej drogi do socjalizmu wewnątrz kraju, z drugiej skłoniło PCI do prób zastosowania tej samej strategii także w polityce międzynarodowej.

Głównym postulatem eurokomunistów było pogłębienie integracji europejskiej przy jednoczesnej demokratyzacji EWG i stworzeniu mechanizmów ochrony praw socjalnych i robotniczych na poziomie międzynarodowym. Miałoby temu służyć między innymi zwiększenie znaczenia Parlamentu Europejskiego, przez nadanie mu statusu głównego ośrodka decyzyjnego, który dotychczas przysługiwał spotkaniom międzyrządowym. To w gestii silnego europarlamentu znalazłoby się czuwanie nad unifikacją gospodarczą i polityczną, do której dążyli eurokomuniści.

Pierwsze bezpośrednie wybory europejskie w 1979 r. były częściowym spełnieniem podnoszonych przez PCI postulatów demokratyzacji Wspólnoty Europejskiej. Stanowiły więc poważną próbę dla idei eurokomunizmu. W końcu długo przekonywano, że jeśli obywatele zyskają realny wpływ na politykę EWG, to możliwe stanie się przeforsowanie prospołecznych reform i skierowanie międzynarodowej organizacji w stronę socjalizmu. Chcąc wykorzystać tę szansę, Włosi zaprosili na swoje listy szereg lewicowców, niezwiązanych formalnie z partią, w tym m. in. Altiero Spinelliego – jednego z czołowych propagatorów eurofederalizmu, który został wyrzucony z PCI jeszcze przed II Wojną Światową, za podważanie obowiązującej wówczas stalinowskiej ortodoksji. Ówczesny powrót autora manifestu z Ventotene na listy Partii Komunistycznej wiele mówi o zmianach, które zaszły wewnątrz ugrupowania w dekadach powojennych.

W wyniku pierwszych prawdziwych eurowyborów komuniści wysłali do Brukseli pokaźne reprezentacje wyłącznie z Włoch i Francji, uzyskując zaledwie nieco ponad 10 proc. mandatów. Mimo to europarlamentarna aktywność deputowanych tej najbardziej lewicowej frakcji (ze Spinellim na czele) przyczyniła się w następnych latach do przekształcenia EWG w UE, a co za tym idzie, wzmocnienia politycznych instytucji Wspólnoty.

Krytycy strategii włoskich komunistów wskazują na fakt, że integracja przyjęła ostatecznie neoliberalną formę. Instytucje Unii Europejskiej sprzyjały finalnie rozwiązaniom wolnorynkowym i prywatyzacji majątku publicznego. Okazały się też podatne na naciski lobbystów. Na swoją obronę politycy PCI mogliby odpowiedzieć, że powstanie UE nie stanowiło spełnienia ich marzeń, lecz miało być tylko jednym z kroków w kierunku socjalistycznej integracji. Eurokomuniści nie zamierzali się zatrzymywać. Polityczny rozwój UE traktowali jako sposób na realizację swojej wizji polityki radykalnej, zmierzającej do głębokiej transformacji społecznej na szczeblu międzynarodowym. Co z tego zostało dzisiaj, gdy partie komunistyczne nie są już poważnymi aktorami politycznymi? 

Eurokomunizm w erze europejskiej dezintegracji

Współcześnie stoimy przed dylematem, jak ustosunkować się do Unii Europejskiej w jej neoliberalnym kształcie. Część lewicy została skuszona przez zyskujący na znaczeniu eurosceptycyzm i zaczęła snuć wizje budowy „socjalizmu w jednym kraju” po opuszczeniu UE. Przykładowo jedna z włoskich partii komunistycznych, pretendujących do bycia spadkobierczynią PCI, działa obecnie w koalicji Suwerenna Demokracja Ludowa, wraz z kilkoma pomniejszymi ugrupowaniami eurosceptycznymi, z którymi łączy ją niewiele poza niechęcią do Brukseli. Koncepcje tego rodzaju stwarzają jednak dwa problemy. Po pierwsze, pojedyncze kraje są znacznie słabsze w starciu z korporacjami, niż międzynarodowe związki państw. Trudno sobie wyobrazić, żeby socjalistyczne autarkie we Włoszech lub w Polsce zachwiały światowym systemem gospodarczym. Po drugie, nurt politycznej kontestacji Unii jest wyraźnie zdominowany przez partie i ruchy, które antykapitalizmem nie są ani trochę zainteresowane, a swoją krytykę wyprowadzają głównie z pozycji nacjonalistycznych.

Prawicowi eurosceptycy atakują polityczne instytucje UE, ale nie podważają w żaden sposób przywilejów biznesu. Pod hasłem „Europy ojczyzn” kryje się chęć wyrzucenia do kosza np. europarlamentu i ekologicznych regulacji, ale nie wspólnego rynku i modelu współpracy gospodarczej, które sprzyjają największym graczom. W razie opuszczenia Unii doszłoby co najwyżej, do wprowadzenia umiarkowanego protekcjonizmu i lekkiego przesunięcia punktu ciężkości w polityce gospodarczej na korzyść krajowych przedsiębiorców. Nawet jednak to nie jest pewne, zważywszy na słabość większości państw europejskich w starciu z globalnymi korporacjami. Tym bardziej nie zyska na wyjściu z UE klasa pracująca. Jeśli spojrzymy na czołowych eurosceptyków, od Meloni po Zemmoura i AfD, to okaże się, że los pracowników znajduje się na szarym końcu ich listy priorytetów.

Eurokomunizm był całkowitym przeciwieństwem reakcyjnej oferty ideologicznej eurosceptyków, którzy pod płaszczykiem solidarności i suwerenności narodowej przemycają program, służący wyłącznie wąskiej grupie społecznej. Projekt komunistycznej integracji miał za cel złączenie klasy robotniczej ponad podziałami narodowymi, aby w ten sposób przeważyć nad głosem wielkiego biznesu, który tworzy swój własny wspólny front od początku istnienia europejskiej integracji. Utrzymanie hegemonii w „Europie ojczyzn” nie stanowiłoby dla biznesu większego problemu. Władzę kapitału mogłyby za to ograniczyć instytucje unijne, gdyby nacisk polityczny i społeczny zmusił je do poważniejszego traktowania chociażby deklarowanych zasad antymonopolistycznych. W ten sposób, mniej lub bardziej, w zależności od ugrupowania i frakcji, próbuje działać szeroko pojęta europarlamentarna lewica. Niestety, nawet gdy weźmiemy w nawias jej niezbyt dobre wyniki wyborcze, wszelki sprzeciw wobec hegemonii kapitału w UE uniemożliwia niemoc współczesnego europarlamentu, stanowiącego karykaturę unijnego ciała ustawodawczego z prawdziwego zdarzenia, o które walczyli eurokomuniści. Prawdziwie demokratyczna UE jest niemal tak samo odległa zarówno dziś, jak i 30 lat temu, w chwili śmierci Berlinguera.

Chociaż idea eurokomunizmu zrodziła się w specyficznych okolicznościach historycznych, gdy po rozwodzie z ideologią „realnego socjalizmu” zachodnie partie komunistyczne musiały na nowo określić swoją pozycję w światowym porządku politycznym, to wyciągnięte wtedy wnioski pod wieloma względami pozostają aktualne. Jeśli ważne są dla nas idee sprawiedliwości społecznej, to nie możemy pozwolić na oddzielenie integracji gospodarczej od dążenia do politycznego zjednoczenia kontynentu, które pozwoliłoby obywatelom Europy na skuteczne przeciwstawienie się władzy korporacji i ich lobbystów.


[1] E. Berlinguer, Berlinguer. Attualità e futuro. Una scelta di scritti, discorsi, interviste di Enrico Berlinguer nel 5° anniversario della scomparsa, L’Unità, Rzym 1989, s. 14.

[2] E. Berlinguer, After Poland: towards a new internationalism, Spokesman, Nottingham 1982, s. 61.

[3] G. Lavau, The PCF, the State, and the Revolution: An Analysis of Party Policies, Communications, and Popular Culture, w: Communism in Italy and France, Princeton University Press, Princeton 1980, s. 106.


Artur Troost

Absolwent historii i socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. Pisze również dla Krytyki Politycznej.