Meandry narracji  o strajkach w III RP

Meandry narracji o strajkach w III RP

TEKST
Benedykt O’Connor

ILUSTRACJA
Łukasz Stylec

Mit założycielski w konfrontacji z nową rzeczywistością

Każda nowa formacja ideologiczna, kiedy przejmuje władzę, zmuszona jest znacząco osłabić, a w niektórych wypadkach niemal całkowicie wyeliminować społeczne żądania, które wyniosły ją do rządzenia. Powszechnie znane są represje, jakie spotkały zakładowy ruch spółdzielczy w powojennej Polsce zaraz po tym, gdy robotnicy na poważnie podeszli do głoszonych przez komunistów haseł, wzywających do przejmowania środków produkcji[1]. Tak samo zresztą znane są działania zmierzające do całkowitej marginalizacji kobiet w PZPR na kilka lat po tym, gdy ich emancypacja stała się jednym z przewodnich haseł w walce o legitymizację nowych władz[2]. Jednak nigdy w dotychczasowej historii eliminacja żądań ustanawiających nowe władze nie przybrała tak kuriozalnego kształtu, jak zaraz po transformacji ustrojowej w 1989 roku.

Doszło wtedy do sytuacji bez precedensu: strajk – jedyna broń robotnika w konfrontacji z kapitalistą, stał się jednym z głównych symboli zmian restaurujących sam kapitalizm. Opór pracowników zaczął więc stanowić problem dla nowo powołanych władz. Z jednej strony musiały one odwoływać się do strajku jako jednego z głównych wątków w micie założycielskim transformacji ustrojowej. Z drugiej zaś zostały zmuszone, aby czym prędzej całościowo wyeliminować go z używanego przez pracowników asortymentu negocjacyjnego, w obawie przed destabilizacją rodzącej się gospodarki rynkowej. Ta przedziwna niespójność szczególnie mocno odbiła się na przekazie mediów. To im przypadła rola zarówno podtrzymywania mitu założycielskiego nowego systemu, jak i jego legitymizacji przez wymierzoną w pracowników propagandę.

Rok 1992 był przełomowy, jeśli chodzi o liczbę i skalę zorganizowanych w Polsce strajków. Wprowadzone zimą gwałtowne podwyżki cen energii i gazu, masowe zwolnienia skutkujące stopą bezrobocia rzędu 14%, i przyspieszająca prywatyzacja państwowego majątku popchnęły do buntu aż 752 000 ludzi z ponad 6000 miejsc pracy[3]. Największe związki zawodowe, w tym Solidarność, Solidarność ’80, OPZZ i Samoobrona, domagały się niezwłocznego zaprzestania wyprzedawania majątku publicznego, wprowadzenia ochrony polskiego rynku przed nieograniczonym napływem zagranicznego kapitału i przeprowadzenia kompleksowych reform socjalnych. Już na początku roku 1992 strajkowało 14 zakładów przemysłu lotniczego, Huta Katowice i Stocznia Gdańska. Protestowali także pracownicy szpitali, transportu miejskiego oraz kilkuset dużych fabryk na terenie całego kraju.

Pod koniec stycznia Ernest Skalski, współzałożyciel i stały felietonista Gazety Wyborczej, opublikował na jej łamach tekst, w którym pisał, iż w przeciwieństwie do strajków organizowanych przeciwko PZPR, „strajk (współcześnie) przestał być jakimkolwiek ryzykiem” i „nie wymaga  odpowiedzialności”. Zdaniem Skalskiego wina za masowe zwolnienia stała po stronie nie tych, którzy bez żadnych wcześniejszych konsultacji sprzedawali za bezcen państwowe zakłady pracy, lecz po stronie władzy minionej, inwestującej w nierentowne sektory produkcji. Oskarżenie Skalskiego padło także na samych robotników, którzy, podobnie jak fabryki, w których pracowali, stanowić mieli archaiczną, pozbawioną jakiejkolwiek użyteczności pozostałość po gospodarce centralnie planowanej: „komunizm – pisał Skalski – wszakże nie wszystek umarł. Dla jednych egzystuje nadal w postaci nieźle sytuowanej nomenklatury. U innych przetrwał w egalitarnych żądaniach, roszczeniowej postawie, w braku poczucia odpowiedzialności za siebie”.

„Rozpuszczonych” przez egalitarną ideologię PRL robotników, w narracji publicystów Wyborczej, równie często cechowała naiwność, jak spryt i pazerność. Występujący w roli publicysty były minister rządu Tadeusza Mazowieckiego – Aleksander Hall – przestrzegał rząd Jana Olszewskiego przed niebezpieczeństwem „syndykalizacji” państwa za sprawą strajkujących przeciw prywatyzacji związków zawodowych z „Solidarnością” na czele. Mówił o nich:

„Potencjalnymi przeciwnikami mogą być związki zawodowe, jeśli zechcą lansować model Rzeczypospolitej syndykalnej, kraju, którym trzęsą centrale związkowe. Ostatnie strajki traktuję jako sygnał ostrzegawczy, że istnieje bardzo realne niebezpieczeństwo syndykalizacji państwa. Sądzę, że NSZZ «Solidarność», wygłodzona brakiem sukcesów, nie jest wolna od tego typu pokus” – przestrzegał w panicznym tonie Hall.

Strajkujący robotnicy, którzy w micie założycielskim III RP grali rolę antykomunistów, w bieżących strajkach stanowić mieli pamiątkę po komunizmie, niebezpieczną przez swoje egalitarystyczne dążenia. Buntujący się robotnik, który wcześniej „obalał komunę”, w pierwszych latach omawianej dekady „komunę” uosabiał.

Warto przywołać w tym miejscu komentarz Jarosława Szczepańskiego, człowieka odpowiedzialnego za koordynowanie biura prasowego Tadeusza Mazowieckiego. Szczepański w Polskiej Kronice Filmowej bezpośrednio odwoływał się do protestów w Praszce położonej w Opolskiem, gdzie między latami 1991 a 1993 zwolniono z miejscowego zakładu motoryzacyjnego Polmo 3,5 tysiąca osób, czyli prawie połowę wszystkich mieszkańców. Zwolnieni z pracy, wraz z rodzinami, zorganizowali wówczas protest, o którym stało się głośno, gdy wzburzony tłum przewiózł oskarżanego o bezczynność burmistrza Praszki na taczce. Jako że większość protestujących należała do Samoobrony, do atakowanych w mediach pracowników przyjechał lider związku – Andrzej Lepper. Szczepański odniósł się wówczas do wypowiedzi Leppera, oskarżając go o populizm i świadome granie na resentymentach tych, którym w transformacji „zrobiło się gorzej”.  Protestujących w Praszce robotników Szczepański sportretował jako pozbawionych rozumu, leniwych i do niedawna niezwykle uprzywilejowanych:

„Jaka jest recepta na sukces wyborczy? (…) Trzeba przypomnieć słownictwo, jakim władza ludowa przez lata obrzucała kapitalistów, krwiopijców, opozycję antysocjalistyczną i wszelkich wyzyskiwaczy. Trzeba zaczerpnąć haust powietrza i skoczyć na przykład do Praszki. Na miejscu trzeba znaleźć winnego. Musi on być blisko, musi być znany, musi zarabiać i domagać się, by ci, którzy są bez pracy, zajęli się czymś, co by dawało pozór zajęcia. (…). «Myśmy walczyli z komuną, kierunek był wytyczony ku lepszemu, nas oszukano»… Bo nie powiedziano, że w kapitalizmie bez pracy nie ma kołaczy”.

Wielki nieobecny

Druga połowa lat 90-tych upłynęła pod znakiem powolnego przekształcania się form protestów i zmniejszania ich częstotliwości. Jeśli już do nich dochodziło, zdecydowanie rzadziej organizowano je w zakładach pracy. Strajki powróciły co prawda w odpowiedzi na intensyfikację prywatyzacji, dokonywaną przez Balcerowicza i reformy systemu emerytalnego, realizowane przez rząd Jerzego Buzka, jednak w swym szczycie w akcjach strajkowych brało udział zaledwie 3% liczby strajkujących z roku 1992.

Wraz ze zmniejszeniem skali ruchu pracowniczego, strajkujący tracili zainteresowanie mediów. W związkach zawodowych nie widziano już zagrożenia „syndykalizacją” państwa. Coraz częściej ich już w ogóle nie dostrzegano.

Mimo kontynuowania przez rządzącą lewicę polityki intensywnej prywatyzacji, powrót do rządzenia kadry dawnej PZPR, zdawał się, przynajmniej symbolicznie, stanowić rodzaj przekonującej pracowników przeciwwagi wobec ekstremalnych zmian gospodarczych z pierwszej połowy lat 90. Strajków organizowanych w trakcie rządów lewicy było zdecydowanie mniej niż na początku transformacji. Media głównego nurtu w obliczu względnego uspokojenia nastrojów zmieniły narrację o tych strajkach, które jeszcze występowały. Wizja przejęcia polityki państwa, uznawana niegdyś za poważną groźbę, ustąpiła miejsca powszechnej medialnej deprecjacji zjawiska. Strajkujących górników nie oskarżano już o chęć zawładnięcia krajem, ale o infantylne postrzeganie świata, nieporadność, nieprzystosowanie do realiów „prawdziwego” życia.

Białe miasteczko

O powrocie do mediów dużych i nagłośnionych strajków możemy mówić dopiero w odniesieniu do roku 2007, kiedy to na cały kraj rozprzestrzeniły się protesty pracowników służby zdrowia. Od maja rozpoczęły się protesty lekarzy, domagających się podwyższenia wynagrodzeń i wprowadzenia świadczeń gwarantowanych. Tracący poparcie rząd koalicyjny PiSu, LPRu i Samoobrony ustami ministra bez teki Przemysława Gosiewskiego konsekwentnie odmawiał przyznania jakichkolwiek podwyżek, nawet w momencie, w którym do strajku przystąpił personel z trzystu szpitali. Najbardziej rozpoznawalną formę przyjął strajk trzech tysięcy pielęgniarek i położnych, które w 150 namiotach rozbitych pod drzwiami Kancelarii Premiera stworzyły tzw. Białe miasteczko. Negocjacje rządu ze strajkującymi zaczęto dopiero po nieudanej policyjnej pacyfikacji protestu, przeciwko której stanęli wraz z pielęgniarkami towarzyszący im w proteście górnicy, oraz ogłoszeniu przez pielęgniarki – Longinę Kaczmarską, Janinę Zaraś i Iwonę Borchulską – strajku głodowego wewnątrz KPRM.

Wykorzystując trwający kryzys w służbie zdrowia, Witold Gadomski, publicysta gospodarczy Gazety Wyborczej, w tekście o ironicznie brzmiącym tytule „Jak podnieść płace lekarzy” zachęcał rząd do śmielszej prywatyzacji szpitalnictwa. Zamiast podwyższać płace w budżetówce, Gadomski chciał „przyspieszyć” i „konsekwentnie przeprowadzić” jej prywatyzację:

„Prywatyzacja służby zdrowia przebiega chaotycznie i niekonsekwentnie. Żaden rząd nie zdecydował się na opracowanie programów prywatyzacji, które przyspieszyłyby i uporządkowały ten proces” – pisał Gadomski.

Nie każdy głos w tej sprawie był jednak podobnie cyniczny. W tekście Agnieszki Graff „Pielęgniarki twardzielki” czytamy: „Miała być «solidarna Polska». Miał być szacunek dla ludzkiej pracy. Tymczasem z wypowiedzi przedstawicieli władzy przebija zniecierpliwienie, wręcz pogarda dla protestujących. Nie ma co ukrywać, że istotną rolę odrywa tu pogarda dla kobiet”. Zdaniem Graff rząd mocno przeliczył się wówczas z oceną sytuacji, marginalizując strajkujące kobiety właśnie dlatego, że pracują w zawodach sfeminizowanych.

Ówczesna prasa stosunkowo dokładnie relacjonowała kolejne dni protestu. Inaczej niż w wypadku poprzednich strajków, media wyraźnie akcentowały zasadność żądań płacowych pracowników i pracownic służby zdrowia, zarzucając rządowi nieudolność i nieustępliwość wobec strajkujących.

Górnik jako zagrożenie z przeszłości

Narracja antystrajkowa, ta znana z tekstów Ernesta Skalskiego i Jarosława Szczepańskiego, łącząca strajkujących z komunistycznymi przywilejami, roszczeniowością i lenistwem, powracała natomiast z całą mocą przy okazji każdego większego protestu górników.

W krytyce górników prawdopodobnie największą aktywnością wykazywała się Dominika Wielowieyska. W swoim artykule „Nie stać nas na drogi węgiel” z października 2014 roku twierdziła, że jedyną korzystną drogą dla polskiego górnictwa jest jego likwidacja, która jednak będzie możliwa dopiero wraz z „drastyczną reformą górniczych przywilejów” i „ograniczeniem wpływów związków zawodowych w kopalniach”. Dalej Wielowieyska pisała:

„Zgromadzeni w środę pod Sejmem górnicy powiewali transparentem: «Polski węgiel TAK, importowany NIE, zrozum to baranie». Może więc niech pani premier razem z PiSem i górnikami tym baranom, czyli niezamożnym rodzinom, powie wprost, o co chodzi: będziecie teraz płacić za węgiel dwa razy więcej, bo musicie sfinansować górnicze trzynastki i inne dodatki, które rozmnożyły się jak króliki. Tak, to prawda, wy ze swoimi pensjami minimalnymi zarabiacie o wiele mniej niż górnicy, no ale wy nie przychodzicie, aby walić cegłami w okna Sejmu, a górnicy zapowiadają, że to zrobią. Tak więc przykro nam, ale takie są reguły gry – silniejszy wygrywa”.

W stronę odwilży?

Coś zmieniło się jednak wraz ze strajkiem w fabryce Amiki we Wronkach, a póżniej ze zrywem zakończonym sukcesem w fabryce Solarisa w Bolechowie w 2022 roku. Oba strajki, mimo że nie dotyczyły, jak to miało miejsce zazwyczaj, spółek z większościowym udziałem skarbu państwa bądź samego sektora publicznego, ale firm prywatnych, relacjonowane były nadzwyczaj szczegółowo na łamach wszystkich znaczących portali i gazet w kraju.

Reportaż „Dużego Formatu” autorstwa Ludmiły Anannikovej i Piotra Żytnickiego, opisujący samobójczą śmierć mobbingowanej pracownicy Amiki – Ilony Pujanek oraz represje wobec innych pracownic, które odważyły się o sprawie głośno mówić, nie pozwolił na bezkarne poczynania zastraszającej protestujących firmy, spore zainteresowanie ogólnopolskich mediów strajkami w fabryce Solarisa pomogło zaś związkowcom w negocjacjach płacowych i wzbudziło niespotykane dotąd zainteresowanie opinii publicznej skutecznością strajków.

Wprawdzie każda liberalna redakcja utrzymuje wciąż na stanowiskach swych Witoldów Gadomskich, gotowych usprawiedliwiać nawet najcięższe przypadki łamania prawa pracy koniecznością uelastyczniania rynku lub hartowania leniwych i roszczeniowych pokoleń, jednak zauważalna staje się przynajmniej potrzeba wprowadzania wobec nich przeciwwagi.

Znacząca dla utrzymania się bądź też załamania tego trendu może być zmiana partii rządzącej. Media liberalne, bliskie polityce nowego rządu, będą musiały odnosić się do realnych, nie zaś czysto deklaratywnych działań podejmowanych przez członków gabinetu, którzy wcześniej zajmowali bezpieczną pozycję krytyków władzy. Teraz to oni ponoszą wszelką odpowiedzialność za politykę gospodarczą i prawo pracy, więc zajmą miejsce tych, których media powinny rozliczać z prowadzonej polityki.


[1] Padraic Kenney, Budowanie Polski Ludowej: robotnicy a komuniści 1945-1950, przeł. Anna Dzierzgowska, Warszawa 2015.

[2] Barbara Klich-Kluczewska, Katarzyna Stańczak-Wiślicz, Małgorzata Fidelis, Piotr Perkowski, Kobiety w Polsce 1945-1989: nowoczesność – równouprawnienie – komunizm, Kraków 2020.

[3]International Labour Organization, www.ilo.org. 04.09.2013; Rocznik Statystyczny RP 2012.


Benedykt O’Connor

Student filozofii w ramach MISH UW i absolwent kulturoznawstwa.