Mobilizacja przeciwko reformie emerytalnej z wiosny 2023 roku skończyła się dla francuskiego ruchu pracowniczego bolesną porażką. Pod wpływem protestów Emmanuel Macron wprawdzie stracił poparcie większości w parlamencie, ale zdecydował się podwyższyć wiek emerytalny za pomocą mechanizmu prawnego, pozwalającego rządowi ominąć Zgromadzenie Narodowe. Tym samym potwierdził dawno już postawioną tezę, że V Republika funkcjonuje jako system ,,permanentnego zamachu stanu[1]”, w którym demokratyczna wola parlamentu może zostać w ciągu dnia obalona decyzją egzekutywy.
Ta zeszłoroczna fala mobilizacji wpisuje się w charakterystyczną dla Francji chaotyczną dynamikę społecznych konfliktów. Od ponad 200 lat zmiany wprowadzane są tu w wahadłowym rytmie rewolucji i reakcji, mniej lub bardziej gwałtownych i brzemiennych w skutki. W XXI wieku uczestnicy protestów wykazują dodatkowo coraz bardziej wyraźną nieufność wobec partii politycznych. Alternatywną formę kierownictwa próbują stworzyć związki zawodowe, jednak jak zobaczymy, w swoich próbach napotykają na wiele problemów.
Połowiczne sukcesy
Zaledwie 13 lat przed zeszłoroczną reformą, w 2010 roku, została wprowadzona analogiczna nowelizacja, podwyższająca wiek emerytalny z 60 do 62 lat. Ówczesny premier François Fillon także musiał mierzyć się z ogromną mobilizacją na ulicach i również nie ugiął się pod wpływem społecznego protestu, który był niewiele mniejszy niż ten zeszłoroczny.
Jednak nie wszystkie mobilizacje w ostatnich czasach były przegrane. Zapytana o ostatnie zwycięstwo związkowe Emma ze studenckiej komisji Solidaires na Sciences Po przywołuje protesty z 2006 roku przeciwko prawu ,,umowy pierwszego zatrudnienia[2]”, które zakładało możliwość zwolnienia pracowników mających mniej niż 26 lat bez podawania przyczyny, aż przez 2 lata trwania umowy. Za sprawą potężnej kontestacji ze strony studentów, w której wspierały ich związki zawodowe, Jacques Chirac wycofał się z tej propozycji. Polecił rządowi zmianę projektu prawa, co pozbawiło je ostatecznie najbardziej kontrowersyjnej treści. W tym wypadku, choć związki wspomagały protest logistycznie, zaangażowanie młodzieży na uniwersytetach okazało się kluczowe dla zwycięstwa.
Bliższa naszym realiom jest mobilizacja przeciwko nowelizacji prawa pracy z 2016 roku, która silnie naznaczyła końcówkę prezydentury Hollande’a, kiedy Emmanuel Macron był już ministrem finansów. Tekst w obliczu protestów został złagodzony i tym samym loi El Khomri nie wszedł w życie w pierwotnej wersji, choć nie był to bynajmniej kompromis. Nowelizacja nadal zawierała szereg niekorzystnych zmian, m.in ułatwienie wydłużania czasu pracy ponad standardowe 35 godzin tygodniowo i zwiększenie limitu nadgodzin. Sam przebieg mobilizacji okazał się nieoczekiwany. Jak zwykle istotną rolę organizacyjną odgrywały związki zawodowe. Jednakże poza dużymi, zorganizowanymi przez porozumienie związkowe, manifestacjami, odbywało się coraz więcej tzw. manifs sauvages, czyli „dzikich” protestów, których częstotliwość i moc rosła w miarę trwania mobilizacji. Ostatecznie te oddolne, czasem chuligańskie i awanturnicze zrywy, zdominowały swoim charakterem cały ruch. Związki tym samym straciły kontrolę nad dynamiką wydarzeń i przestały być ich centralnymi aktorami. Ten nieustrukturyzowany wybuch niezadowolenia stanowił preludium do następnej dużej fali protestów.
Nieukierunkowana eksplozja
Ruch żółtych kamizelek pokazuje ograniczenia zdolności związków do przekierowywania niepokojów społecznych na tory ściśle propracowniczych stanowisk. Katalizatorem protestów była podwyżka cen paliwa, które dla mieszkańców przedmieść metropolii stanowią bardzo istotny element budżetu domowego. Manifestacje często odbywały się w formie masowego blokowania autami ważnych węzłów komunikacyjnych. Ich uczestnicy, nie będący zwykle członkami związku lub pracujący w prekaryjnych warunkach, nie mieli realnych możliwości strajkować. Z tego względu protesty zazwyczaj miały miejsce głównie w soboty, czyli czas wolny od pracy.
Ich charakterystyczną cechą był brak stałej platformy i oddolna, samorzutna organizacja, niezależna od partii politycznych i syndicats. Z tego powodu nie udało się nadać im wyraźnie socjalnego tonu. Wielu związkowców uważa więc ten ruch za porażkę.
Żółta kamizelka nie jest symbolem żadnej organizacji, ani ideologii politycznej, co podkreśla uniwersalistyczną ideę zrywu, którego uczestnicy nie chcieli podporządkować się żadnym istniejącym strukturom. Nie znaczy to jednak, że ruch nie podlegał wpływom sprzecznych ideologii. Choć wiele z postulatów miało zasadniczo lewicowy charakter, to w ramach ruchu pojawiło się także sporo odłamów prawicowych. Szczególnie wyraźnie ten ambiwalentny charakter manifestacji widać było w czasie pandemii, gdy protestowano przeciwko obostrzeniom sanitarnym.
Zdanie działaczy, zgodnie z którym żółte kamizelki to raczej wyraz niskiego poziomu organizacji społecznego oporu, potwierdza fakt, że ich uczestnicy pochodzili z gmin i departamentów o niskim uzwiązkowieniu. Na wschodzie kraju i w zdezindustrializowanych gminach ich przyciąganie było najsilniejsze. Tam, gdzie działały prężnie struktury związkowe, zainteresowanie żółtymi kamizelkami było nikłe, opowiada Emma. Z kolei William z SUD Éducation ocenia, że choć żółte kamizelki nie wywalczyły żadnych konkretnych regulacji, to skala i zawziętość protestów mogła przynajmniej opóźnić wprowadzenie kolejnych antyspołecznych reform. Niektórzy liderzy tego ruchu, na przykład Jérôme Rodrigues, pozostali zresztą zaangażowani i uczestniczyli w mobilizacji przeciwko reformie emerytalnej.
Od Chwalebnego Trzydziestolecia do czasów austerité
Cechą charakterystyczną wszystkich opisanych wyżej mobilizacji, a także tych zeszłorocznych, jest ich reaktywny charakter. Dzieją się one przeciwko czemuś, a nie ku jakiemuś celowi.
Inaczej było podczas tzw. Trente Glorieuses, czyli w okresie dynamicznego rozwoju ekonomicznego po drugiej wojnie światowej. W krajobrazie gospodarczym dominowały wtedy duże zakłady przemysłowe z silnie zorganizowanymi załogami, a na płaszczyźnie prawnej i politycznej panował klimat sprzyjający wolnościom związkowym. Potwierdzono wtedy i rozbudowano systemową rolę związków zawodowych, między innymi o możliwość układów zbiorowych na poziomie branż i stałą reprezentację pracowników w zarządach przedsiębiorstw. Także system zabezpieczeń społecznych poszerzył się o istotne zdobycze. W jego administrowanie włączono na stałe reprezentantów związkowych, którzy odtąd zasiadali w radach i uczestniczyli w dysponowaniu środkami.
Rozpad francuskiej lewicy zaczął się od niesławnej podwójnej kadencji François Mitteranda. Prezydent z Partii Socjalistycznej, pomimo pokładanych w nim nadziei na prospołeczne zmiany, okazał się inicjatorem neoliberalizmu. Przyjęło się, że rok 1983 stanowi symboliczny punkt zwrotny, jako że wtedy Mitterand nie zdecydował się na dewaluację franka, co mogłoby ochronić francuski przemysł. Zamiast tego wprowadził ,,politykę zaciskania pasa”, żeby zmniejszyć inflację i utrzymać Francję w Europejskim Systemie Monetarnym. Odtąd pojęcie austerité nie opuściło już debaty politycznej w kraju. Partia Socjalistyczna zaczęła przesuwać się na prorynkową, coraz bliższą biznesu pozycję, której zwieńczeniem była żałosna prezydentura Hollande’a. Ta przemiana to tylko jeden z symptomów szerszej tendencji słabnięcia lewicy. Mitterand co prawda spełnił na początku swoich rządów obietnicę wyborczą obniżenia wieku emerytalnego z 65 do 60 lat, ale jak twierdzi Christiane z paryskiej komisji środowiskowej CGT, właściciele nigdy się z tą decyzją nie pogodzili. Odtąd nie ustają w staraniach, by system emerytalny dostosować do swoich interesów. Stopniowo, wraz z każdą kolejną reformą emerytalną, naruszającą system z 1982 roku, przybliżają się do swojego celu.
Na tym tle rządy Macrona stanowią wyjątkowo lukratywny okres dla bogatych warstw społeczeństwa. Dzięki jego reformom firmy korzystają z szerokiej gamy dopłat państwowych, które szacowane są na 157 mld euro rocznie. Kwitną oszustwa podatkowe i ocenia się, że sięgają 100 mld rocznie. Tymczasem deficyt systemu emerytalnego oceniany był, przed jego reformą, jedynie na 10-12 mld euro. Jak zwykle więc dziury budżetowe próbuje się likwidować za pomocą dokręcania śruby pracownikom, zamiast wymusić partycypację w wydatkach na posiadaczach kapitału.
Związki w pułapce neoliberalizmu
Faktycznie można stwierdzić, że dziś, podobnie jak na całym świecie, francuski ruch pracowniczy i reszta lewicy są „w odwrocie”, przyjmując od lat stanowisko defensywne. Jak można było przeczytać na stronie związku Force Ouvrière: ,,W 2023 roku walka będzie nadal toczyć się o obronę naszego modelu społecznego, naszych praw, naszych zbiorowych gwarancji, naszego systemu zabezpieczenia społecznego, naszych emerytur i naszych zdobyczy socjalnych”.
Wiąże się to z nastaniem nowego paradygmatu ekonomicznego, który przyniósł zmiany w organizacji pracy. Od lat 80-tych sukcesywnie postępowała jej atomizacja. Rozdrabnianie się przedsiębiorstw przez wprowadzanie licznych podwykonawców, rozpowszechnienie się prekarnych form zatrudnienia, rozrost czarnego rynku pracowników, popularyzacja agencji pracy i dezindustrializacja na rzecz offshoringu – wszystkie te zjawiska, tak jak w innych krajach Europy, również we Francji osłabiły pozycję klasy robotniczej. Choć neoliberalizm we Francji był wprowadzany bardziej stopniowo niż w Wielkiej Brytanii, a związki nie utraciły całkiem swojej ważnej pozycji, utrzymując prawo do współzarządzania firmami i systemem ubezpieczeń społecznych, to ich realna moc sprawcza słabła.
Za przykład może posłużyć Saint Denis, miejscowość na północ od Paryża, fragment przedmieść metropolii. Jak opowiada Niel, kiedyś to miasto jako ważne centrum przemysłowe cieszyło się prawie pełnym zatrudnieniem i wysokim wskaźnikiem uzwiązkowienia. Od zamknięcia dużych zakładów większość pracowników rozsypała się po małych punktach usługowych w okolicy lub dojeżdżają do pracy w stolicy, w ochronie, opiece, czy w hydraulice i często muszą zadowolić się śmieciówkami. Zazwyczaj wykazują absencję w wyborach i podobnie jak tzw. sans papiers, czyli imigranci o nieuregulowanym statusie pobytu, nie czują się reprezentowani przez związki zawodowe. Te przekształcenia wpłynęły istotnie na liczebność członków syndicats i zmusiły je do zmiany strategii działania. Jak mówi Niel, rośnie uzwiązkowienie sektora IT i NGO, powstają także komisje przy platformach typu Deliveroo. Jednakże z powojennego wskaźnika uzwiązkowienia na poziomie 30 proc. spadł on obecnie poniżej 10 proc.
Jednocześnie wyborców partii lewicowych także ubywa. Trend ten zauważalny był i wcześniej, ale prezydentura Macrona go przypieczętowała. Niespodziewany, krótkotrwały wysoki wzrost poparcia dla La France Insoumise i jej nieco rock-n-rollowego lidera Jeana Luca Mélenchona, nic w tym zakresie nie zmienił, mimo uzyskania przez niego w wyborach prezydenckich z 2022 roku trzeciego miejsca i zdobycia zaledwie 1,5 p.p. mniej głosów niż Marine Le Pen. Cała lewica, będąc zdolną do mobilizacji niecałych 30 proc. głosów, notuje najniższe poparcie przynajmniej od II wojny światowej. Koalicja NUPES[3], składająca się z LFI, zielonych, socjalistów i komunistów, zajmuje obecnie 26 proc. miejsc w Zgromadzeniu Narodowym i w minimalnym stopniu wpływa na polityczne życie kraju.
Te realia polityczno-gospodarcze tłumaczą fakt, że ostatnia, intensywna mobilizacja społeczna poniosła porażkę i nie zapobiegła reformie emerytalnej. Burżuazyjnej i wielkobiznesowej klasie politycznej, którą reprezentuje Macron, społeczne poparcie nie jest obecnie potrzebne do sprawowania władzy. Słaba, podzielona lewica i bardzo silna skrajna prawica stanowią razem idealną opozycję dla liberałów, którzy nie muszą starać się już o względy części postępowego elektoratu, osłabionego dodatkowo przez niską frekwencję wyborczą robotników. Jak długo Marine Le Pen trzyma się dobrze w sondażach, Macron i jemu podobni będą ,,mniejszym złem”.
Ponadto, środowisko prezydenta wytworzyło swoistą konfraternię, skutecznie zachęcającą polityków z lewa i prawa, którzy zasilają ją, ratując się z tonących okrętów innych partii. Dzięki tej ,,maszynce” do polityki mogą powrócić z powodzeniem zarówno byłe przywódczynie związku zawodowego, np. Nicole Notat, jak i byli współpracownicy Sarkozy’ego, np. Bruno Le Maire. Jak celnie stwierdził dziennikarz Romaric Godin w jednym z wywiadów: ,,Dziś, będąc w opozycji, można łatwo zrecyklingować się w centralnej większości, którą jest, mówiąc krótko, makronizm”.
Après moi, le déluge!
Macron, jak wiadomo, wywalczył swoją pierwszą prezydenturę dzięki centrowej narracji. Po dekadach zamiennych rządów lewicy i prawicy, jego miały być ni de droite ni de gauche. Jak to jednak bywa z symetrystami, często na koniec dnia zbaczają ze swojej ,,neutralnej” ścieżki na prawe pobocze. Już w parę miesięcy po objęciu władzy, Macron wprowadził tzw. Flat tax, czyli zamienił progresywny podatek od kapitału na stałą stawkę. Opierał się przy tym na dawno zdyskredytowanej ,,teorii skapywania” i obiecywał, że obniżenie podatków zadziała stymulująco na inwestycje. Do tego wyłączył z podatku majątkowego wszelkie dobra, oprócz nieruchomości.
Jak można się spodziewać, nie miało to realnie żadnego wpływu na wzrost inwestycji, wypchało za to kieszenie najbogatszym, co potwierdza raport państwowej agencji France Stratégie. Czytamy w nim, że: „Ograniczenie podatku kosztowało [do 2021 roku] budżet około 2 mld euro, w dużej mierze przyniosło korzyści najbogatszym i stworzyło okazję do optymalizacji podatkowej”. Multimilionerzy, których majątki przekraczają 100 milionów do objęcia podatkiem dochodowym zgłaszają zaledwie 0,2 proc. swojej fortuny. Wobec tego podatek majątkowy jest jedyną możliwością zwiększenia ich partycypacji w budżecie publicznym.
Nie sposób wymienić wszystkich antyspołecznych reform ostatnich dekad. Fakt ciągłego rozmontowywania systemu zabezpieczeń socjalnych pozwala jednak zrozumieć siłę opozycji przeciwko kolejnej neoliberalnej reformie. Szczególnie w Polsce zrozumiała powinna się wydawać frustracja francuskiego społeczeństwa. U nas kwestia wieku emerytalnego okazała się przecież kroplą, która przelała czarę goryczy i otworzyła furtkę do władzy dla PiSu. Po dekadach ciężkiej pracy, zazwyczaj na rzecz bogactwa innych, zabezpieczona starość to absolutne minimum, którego nie należy podważać.
Od neoliberalizmu do faszyzmu
Neoliberalizm jest ideologią opierającą się na fatalnej w skutkach logice, zgodnie z którą społeczeństwo powinno poddać się wyroczni wolnego rynku. Nieograniczona konkurencja i zupełna deregulacja w praktyce prowadzi jedynie do pauperyzacji mniej zamożnych warstw społecznych i akumulacji kapitału przez coraz węższą grupę ludzi. Resentyment, który narasta wśród zubożałych i tych, którzy czują, że nie mają szans na jakikolwiek awans społeczny, trzeba gdzieś przekierować. Podsycanie konfliktów na tle religijnym czy etnicznym zawsze było skutecznym sposobem na wzmocnienie władzy i tym samym zabezpieczenie stanu posiadania klasy rządzącej.
Jak wiadomo, pomysły Zjednoczenia Narodowego w zakresie zmniejszenia bezrobocia dotyczą jedynie „prawdziwych” Francuzów, czyli krótko mówiąc, tych białych i konserwatywnych. Poprawę warunków bytowych partia skrajnej prawicy chciałaby więc osiągnąć m.in. przez regulacje drastycznie ograniczające prawa imigrantów.
Związki przeciwko faszyzacji
Według Christiane z CGT, związki zawodowe w sprzeciwie wobec szowinistycznej ideologii powinny pełnić rolę edukacyjną i ostrzegać społeczeństwo przed zagrożeniem związanym z poglądami prawicowymi. W zgodzie z tą myślą zarówno w CGT, jak i w Solidaires organizowane są dla członków warsztaty objaśniające perspektywę antyfaszystowską. Związki zawodowe mierzą się więc nie tylko z gospodarczymi rezultatami polityki Macrona, lecz także z podsycaną przez jego rząd radykalizacją prawicy.
We Francji bycie związkowcem ma dużo bardziej polityczny wydźwięk niż w innych krajach. Należenie do syndicat to tutaj, oprócz pragmatycznego narzędzia walki o własne interesy, często także ideowa deklaracja wierności szeroko rozumianym ideałom sprawiedliwości społecznej. Już samo członkostwo w związku zawodowym zmniejsza podatność robotników na ideologię rasistowską i skłonność do pogardzania biedniejszymi grupami społecznymi. Wprawdzie statystycznie pracownicy niskiego szczebla, jeśli w ogóle uczestniczą w wyborach, najczęściej głosują na Le Pen. Jednak wśród tych, którzy należą do związku zawodowego jest to znaczna mniejszość. Dzieje się tak między innymi z tego względu, że angażując się w struktury organizacji pracowniczych, pracuje się ramię w ramię z ludźmi różnego pochodzenia. Sama w sobie regularna „ekspozycja[4]” na inność zmniejsza uprzedzenia do niej. Rasiści zaś to w dużej mierze osoby, które nie mają styczności z dyskryminowaną przez siebie grupą społeczną.
Jednocześnie działanie w związku otwiera pracowników na interpretację rzeczywistości przez kategorię walki klas, a nie walki ras, co zmienia perspektywę na źródło kryzysów i pauperyzacji. Jak stwierdza Christiane, „przekierowuje to gniew w stronę prawdziwych winowajców”.
Intersekcjonalizm zamiast protekcjonalnej wyższości
W Polsce, w środowiskach lewicowych, często pojawia się tendencja do traktowania robotników jak ograniczonych intelektualnie naiwniaków, którym nie da się nic wytłumaczyć. Zdaniem działaczy CGT i Solidaires nie można jednak rezygnować z radykalności postulatów i dostosowywać się do konserwatywnych poglądów wyznawanych przez część klasy pracującej. Jak to ujął William z SUD Éducation, „nie mamy wyboru nie być radykalni, skoro burżuazja stosuje tak radykalne praktyki”. W obliczu represji związkowych, rozmontowywania systemu zabezpieczeń społecznych i umacniania się skrajnej prawicy, rezygnacja z radykalnych postulatów oznaczałaby akceptację przesunięcia się w prawo całej debaty publicznej.
Walka o godność kobiet, niebiałych, imigrantów, osób z niepełnosprawnościami i innych grup społecznych, których wyzysk ekonomiczny jest wzmacniany przez różne systemy opresji, to radykalność, którą ma na myśli William. Sprawia ona, że związki zawodowe nie podporządkowują się wpływom coraz silniejszego obozu prawicowego. W końcu ableizm, homofobia i inne formy dyskryminacji osłabiają pozycję społeczną wykluczonych grup, wytwarzają wewnętrzne podziały między pracownikami i tym samym utrwalają ekonomiczną dominację burżuazji. Choć kluczowe pozostają w ruchu pracowniczym kwestie bytowe i płacowe, to poruszane są z perspektywy specyfiki potrzeb tych różnych mniejszości. Różne związki w różnym stopniu implementują te idee do swoich postulatów czy kultury organizacyjnej, niemniej jednak nie są im one obce.
W czasie walki z reformą emerytalną, nawet centrowe CFTC podkreślało, że uderza ona szczególnie mocno w matki, które zwykle przejmują na siebie ciężar nieodpłatnej pracy reprodukcyjnej, mając przez to mniejszy staż pracy i jeszcze później idąc na emeryturę. Z kolei tuż po zakończeniu mobilizacji, kiedy miało miejsce policyjne morderstwo 17-letniego Nahela, związki zawodowe wyraziły krytykę wobec przemocy policji. Niektóre wzięły czynnie udział w protestach. CGT, FSU i Solidaires nawoływały także do reformy sił porządkowych oraz stanowczej walki z rasizmem dotykającym młodzieży z klasy ludowej. W ostatnich miesiącach zaś aktywnie wspierają i organizują manifestacje przeciwko tzw. loi Darmanin, czyli ustawie ograniczającej prawa imigrantów.
Podobne stanowisko zajmują syndicats w wypadku ekologii. Wystarczy spytać: kto najwięcej truje? Bogaci. Kto za to płaci zdrowiem i życiem? Pracownicy. Utrwalany przez liberalne media w Polsce podział na progresywnych, wielkomiejskich ekologów i zacofanych, konserwatywnych związkowców jest Francji w zasadzie obcy. Syndicats nie kojarzą się wyłącznie z górnikami, są obecne w życiu miast i od lat poruszają ekologiczne aspekty organizacji środowiska pracy. Wystarczy przytoczyć hasło z czasu mobilizacji 2023: ,,Retraites, climat: même combat![5]”. Problematyka ekologii pracowniczej[6] jest jeszcze u nas mało rozpowszechniona, ale miejmy nadzieję, że nie pozostanie tak już długo.
Co po Macronie?
Obecnie niezadowolenie z polityki rządu Francji jest bardzo wyraźne. Macron rozpoczyna 2024 rok z poparciem rzędu 27 proc. i brakiem perspektyw na poprawę notowań. Co więc z pozostałymi 70 procentami? O tych ludzi przez następne lata będą walczyć ugrupowania skrajnie prawicowe oraz postępowe.
Według Samuela Hayata, po zwycięstwie Le Pen represje spotkałyby prawdopodobnie w pierwszej kolejności niebiałych imigrantów i muzułmanów, ale w wypadku umocnienia się jej partii u władzy, przyszłaby też pora na zwalczanie związków. Jednakże na ten moment, jak ocenia Samuel Hayat, silna pozycja prawicy objawia się jedynie w wyborach. Na co dzień brakuje jej wciąż szeroko zaangażowanego aktywu partyjnego.
Dla związków zawodowych kluczowym wyzwaniem będzie więc rozszerzanie bazy społecznej gotowej do mobilizacji w obronie wolności związkowych i zdobyczy socjalnych. Niezbędne dla tego celu jest zdobycie poparcia grup dotąd niezrzeszonych. Oznacza to zmianę swoich strategii działania tak, by zwiększyć uzwiązkowienie wśród pracowników usług, mieszkańców przedmieść i grup społecznych o nieuregulowanym statusie prawnym. Jak zobaczymy w drugiej części reportażu, ostatnia fala mobilizacji, choć była przegrana, przyczyniła się do dużego napływu nowych członków, który daje nadzieję na zasilenie struktur energicznymi działaczami.
[1] François Mitterrand, Le Coup d’État permanent, 1964 r.
[2] CPE – contrat premier embauche
[3] Nouvelle Union Populaire Écologique et Sociale.
[4] Istnieje sporo badań, które potwierdzają wpływ ekspozycji na sympatię wobec grup społecznych, np. https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2705986/.
[5] „Emerytury, klimat: jedna walka!”.
[6] Polecam uwadze publikację „Przeciwko wyzyskowi i dewastacji. Inicjatywa Pracownicza wobec kryzysu klimatycznego i ekologicznego”: https://www.ozzip.pl/publikacje/ksiazki-i-broszury/item/2876-przeciwko-wyzyskowi-dewastacji-ip-wobec-kryzysu-klimatycznego