Artykuł ukazał się pierwotnie 27 maja 2024 roku w czasopiśmie „Contretemps”.
W poprzednim roku, z okazji nadchodzących wyborów europejskich, grupa uznanych, lewicowych intelektualistów i intelektualistek francuskich, w tym między innymi Thomas Piketty i Julia Cagé, opublikowała manifest stwierdzający pojawienie się nowej dynamiki politycznej, mającej sprzyjać ekologicznej i społecznej transformacji „Europy”. Kryzysy sanitarny, klimatyczny i geopolityczny – zdaniem autorów i autorek – zmusił Unię Europejską do podważenia tak zwanego „konsensusu z Maastricht”. Zawieszony został, na przykład, „pakt o stabilności i wzroście”, obligujący państwa do podporządkowania się „kryteriom z Maastricht”, szczególnie w kwestii deficytu i zadłużenia publicznego. Stworzono też bezprecedensowy mechanizm solidarnościowy pod postacią pakietu „Next Generation EU”, składającego się z 750 miliardów euro (wspartych dodatkowo przez emisję wspólnych obligacji) oraz wprowadzono zalążek polityki ubezpieczeń społecznych (SURE).
Ograniczenia fiskalne, nakładane na państwa członkowskie, stanowią od lat 90-tych pryncypium polityki unijnej. Obecnie jednak zasady te wydają się znacznie mniej trwałe, niż przekonywali nas decydenci polityczni. Według autorów i autorek manifestu, partie polityczne i organizacje społeczeństwa obywatelskiego muszą wykorzystać te zmiany na swoją korzyść.
Powyższe rozumowanie wydaje się z wielu powodów kontrintuicyjne. W końcu minęło dopiero 9 lat, od kiedy instytucje europejskie zdusiły próby przeprowadzenie transformacji przez Syrizę. Europejskie partie lewicy od tego czasu pozostają w stagnacji lub są w odwrocie. Jednocześnie w zeszłym roku pojawiły się istotne spory na lewicy, nie tylko w Grecji, ale też we Francji, w Niemczech i w Hiszpanii, co z dużym prawdopodobieństwem odbije się negatywnie na wynikach lewicowych ugrupowań w czerwcowych wyborach do parlamentu europejskiego.
Gdy zbliżają się wybory 9 czerwca, znów słyszymy, jak reprezentanci i reprezentantki umiarkowanych partii lewicowych opowiadają nam o budowie „Europy socjalnej”. Jednakże częściowe ominięcie zasad w nadzwyczajnym okresie, to co innego niż dokonanie głębokiej transformacji Unii Europejskiej. W końcu Unia, którą dziś znamy, powstała właśnie po upadku „Europy socjalnej” – międzynarodowego projektu, pod którym podpisywały się partie socjalistyczne i socjaldemokratyczne, mającego opierać się na unii gospodarek kontrolowanych, planowanych, zdemokratyzowanych i wspieranych przez silne państwa socjalne.
Możemy powrócić po pięćdziesięciu latach, do tego zapomnianego rozdziału historii europejskiego socjalizmu, aby wyciągnąć z niego lekcje lub też powściągnąć nasze ambicje w kwestii budowy „Europy socjalnej”.
Gdy Europa socjalna była możliwa
„Europa socjalna” służyła jako slogan i obietnica centro-lewicy przy okazji każdych wyborów od 1979 roku. Przez to już od kilku lat idea ta traktowana jest jako żart, wyszydzana jako marzenie, które nigdy się nie ziści lub wręcz krytykowana jako „przykrywka” mająca zamaskować rzeczywistość całkowicie neoliberalnej Unii Europejskiej. Bez wątpienia, jak twierdzi francuski politolog François Denord, który posunął się do nazwania „Europy socjalnej” oksymoronem, plany integracji europejskiej od początku były rozumiane jako projekt ekonomiczny o charakterze liberalnym i kapitalistycznym kierowany przez Stany Zjednoczone.[1]
W efekcie, w pierwszych dekadach powojennych integracja europejska odbywająca się pod wpływem sił konserwatywnych była, skupiona na współpracy gospodarczej – kosztem aspektów socjalnych – i zorientowana na liberalizm ekonomiczny. Partie lewicy i związki zawodowe odgrywały w tym procesie rolę zaledwie marginalną.[2]
Jednak był taki czas, pół wieku temu, kiedy „inna Europa” wydawała się możliwa. Punkt kulminacyjny projektu politycznego „Europy socjalnej” przypadł na okres, który możemy nazwać „długimi latami 70-tymi”, trwający mniej więcej od końca lat 60-tych do połowy lat 80-tych. Na lewicy – która wcześniej była podzielona w kwestii Europy i często wroga wobec planów jej zjednoczenia na Zachodzie – podjęto w tych latach próbę zaprojektowania i spopularyzowania alternatywnej wizji europejskiej jedności. Projekt ten miał na celu uczynić z „Europy”, poczynając od Wspólnoty Europejskiej (WE), narzędzie w rękach postępu społecznego, służące realizacji interesów klasy robotniczej.[3]
Rozumiana w ten sposób, przez socjalistów i socjaldemokratów, „Europa socjalna” miała posługiwać się międzynarodowymi instytucjami w celu regulacji, planowania i demokratyzacji gospodarki, dostrajania poszczególnych reżimów socjalnych i fiskalnych, podwyższania poziomu życia oraz poprawy warunków pracy – redukcji czasu pracy i ogólnej modyfikacji równowagi sił w społeczeństwie na korzyść pracowników i pracownic. Miała też zajmować się problemami środowiskowymi, postulatami demokratyzacji instytucji europejskich i dążeniami do zrównoważenia porządku ekonomicznego na korzyść „Trzeciego Świata”.
Zagorzałym zwolennikiem tego projektu był holenderski socjaldemokrata Sicco Mansholt, długoletni komisarz do spraw rolnictwa, a później, w 1972 roku, przewodniczący Komisji Europejskiej. W tamtych czasach powtarzał wciąż, że potrzebujemy „drugiego Marksa” i zorganizowanego na poziomie europejskim „nowego, nowoczesnego socjalizmu”, który nie zadowoli się ograniczaniem ekscesów kapitalizmu, ale będzie dążył do jego przekroczenia. „Europa socjalna” była przez krótki moment projektem Unii zupełnie innej od tej, w której żyjemy dzisiaj.
W tamtych czasach lewica europejska święciła triumfy popularności. Długie lata 70-te, poczynając od buntów z 1968, były okresem intensywnych konfliktów społecznych. Partie radykalnej lewicy na całym kontynencie rosły w siłę, a stronnictwa bardziej umiarkowane utwierdzały swoją pozycję. Lata te stanowiły złoty wiek socjaldemokracji Europy Zachodniej po 1945 roku (choć niektórzy powiedzą, że było to dla niej babie lato). Wówczas socjaldemokraci kierowali rządami w całej Europie, a liderzy tacy jak Olof Palme, Willy Brandt i Harold Wilson odgrywali przewodnie role na scenie polityki międzynarodowej.
W tym samym czasie zdawały się otwierać nowe możliwości dla zachodnioeuropejskich partii komunistycznych; sukcesy wyborcze, szczególnie godne uwagi we Francji i Włoszech, skłoniły je do poważnego namysłu nad sposobem sprawowania władzy w demokracjach parlamentarnych. Europejskie związki zawodowe również osiągnęły wtedy szczyt swojej liczebności i bojowości, chciały więc wykorzystać wzrost siły do wprowadzenia dalekosiężnych reform.
Wyobrazić sobie Europę pracowników
W połowie lat 70-tych instytucje europejskie były zdominowane przez reprezentantów partii lewicowych i centrolewicowych. Wielki sojusz w imię Europy socjalnej był, przynajmniej w teorii, możliwy. Partie socjalistyczne, największe związki oraz – w mniejszym stopniu – partie komunistyczne zaczęły znacznie zacieśniać współpracę międzynarodową, w celu uzyskania większej siły wpływu na politykę europejską.[4]
Pierwszym istotnym etapem tej europeizacji było stworzenie w 1973 roku Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych (EKZZ), która zrzeszała organizacje o tradycjach socjaldemokratycznych, socjalno-chrześcijańskich i komunistycznych, reprezentując około 40 milionów pracowników i pracownic. Rok później powstała zaś Konfederacja Partii Socjalistycznych Wspólnoty Europejskiej, prekursorka współczesnej Partii Europejskich Socjalistów.
Niemiecki kanclerz Willy Brandt propagował ideę „socjalnej unii europejskiej”, podczas gdy nowa Partia Socjalistyczna pod kierownictwem François Mitterranda, będąca od 1972 w sojuszu z komunistami, nawoływała do przeprowadzenia radykalnej reformy „Europy kapitału”. W kwietniu 1973 roku, w Bonn, partie socjalistyczne WE przyjęły pierwszy program „Na rzecz Europy socjalnej”.
W następnych latach socjaliści wypracowali pierwszy ogólnoeuropejski program wyborczy o dość radykalnym wydźwięku. Europejskie związki również sformułowały wówczas szczegółowy, konfrontacyjny program „Europy pracowników”, postulujący alternatywy dla neoliberalnych rozwiązań na skalę europejską. Żądano przede wszystkim: wzrostu kontroli nad kapitałem, demokratycznego planowania gospodarczego i zwiększenia kontroli pracowników nad przedsiębiorstwami.
Wiele z założeń „Europy socjalnej” zostało włączonych do prac europejskich decydentów i decydentek. Wysiłki lewicy okazały się kluczowe dla przyjęcia przez Wspólnotę, w 1974 roku, pierwszego Socjalnego Planu Działania, który doprowadził do wprowadzenia zbioru dyrektyw i rozwiązań na poziomie europejskim.
Wśród tych decyzji znajdowały się rozwiązania takie jak wzmocnienie Europejskiego Funduszu Społecznego czy stworzenie europejskich agencji do spraw kształcenia zawodowego oraz warunków pracy i życia. Jednakże najbardziej wyraźny postęp, jaki dokonał się dzięki serii dyrektyw Komisji z drugiej połowy lat 70-tych, dotyczył równości kobiet i mężczyzn oraz zdrowia i bezpieczeństwa w pracy.
Choć dziś już o tym zapomniano, pod koniec lat 70-tych i na początku 80-tych miała miejsce nadzwyczajna mobilizacja europejskich związków zawodowych. Szczególnie znaczące były dwie kampanie. Stawką pierwszej z nich była alternatywna strategia ekonomiczna, zorientowana na zatrudnienie. Zdecydowano się wtedy postawić w centrum jeden postulat: skrócenie czasu pracy, bez obniżenia pensji.
Druga walka dotyczyła demokratyzacji pracy oraz gospodarki i skończyła się w 1980 wraz z przyjęciem dyrektywy „Vredelinga”, o prawach pracowników do informacji i konsultacji w przedsiębiorstwach międzynarodowych.
Dyrektywa ta, która dostała imię po holenderskim socjaldemokracie i komisarzu do spraw polityki społecznej Henku Vredelingu, zawierała zapisy obligujące przedsiębiorstwa międzynarodowe do informowania strony pracowniczej o wszelkich kwestiach „mogących mieć istotny wpływ na interesy pracowników” i konsultowania z nią zmian w tych obszarach. Nowe prawo miało zmuszać wszystkie przedsiębiorstwa w WE, zatrudniające powyżej 99 pracowników, także te spoza Europy, do dostarczania sprawozdań pracownikom swoich europejskich oddziałów.
Dyrektywa uderzała w faktyczny immunitet prawny międzynarodowych korporacji, zagrażając bezpośrednio prerogatywom ponadnarodowego kapitału. Wzbudziła więc ostrą reakcję ze strony organizacji pracodawców, międzynarodowych środowisk biznesowych oraz sił konserwatywnych i liberalnych.
Porażka
Na początku lat 80-tych lewica ze swoją wizją Europy zaczęła tracić grunt pod nogami w obliczu centroprawicowej i neoliberalnej polityki. Między rokiem 1979 a 1982 partie konserwatywne odzyskały władzę w Wielkiej Brytanii, w USA i w Niemczech Zachodnich, gdzie wybrano Margaret Thatcher, Ronalda Reagana i Helmuta Kohla. Wynikało to częściowo ze zwrotu partii socjaldemokratycznych w stronę polityki zaciskania pasa, w następstwie kryzysu ekonomicznego związanego z szokiem paliwowym w 1973 roku.
Realizacja w drugiej połowie lat 80-tych programu jednolitego rynku oraz Unii ekonomicznej i monetarnej oznaczała liberalizację gospodarczą i zwiększanie ograniczeń budżetowych, które poddały presji narodowe państwa socjalne. „Europa socjalna” – przynajmniej w tej wersji, którą popierała europejska lewica przez prawie dwie dekady – została pokonana.
Przyczyny, które przeszkodziły obraniu w Europie socjalnej drogi, są złożone. Jedną z nich stanowi wzrost popularności rozwiązań „neoliberalnych” w partiach konserwatywnych oraz w europejskich środowiskach biznesowych (na przykład w Związku Przemysłowców Wspólnoty Europejskiej, prekursorze BusinessEurope).
Czynniki strukturalne i instytucjonalne również sprzyjały orientacji Europy na rynki. Większość decyzji z dziedziny polityki społecznej i fiskalnej, na przykład dotyczących podatku dochodowego, było (i nadal jest) wyłączone z kompetencji WE lub też wymaga jednogłośności w Radzie. Postęp w tych dziedzinach jest przez to niemalże niemożliwy.
„Integracja negatywna”, czyli deregulacja i liberalizacja gospodarcza, jest w ramach procesu podejmowania decyzji właściwych dla instytucji WE/UE znacznie łatwiejsza niż „integracja pozytywna”. Co więcej, różnice w kwestii polityki społecznej między państwami członkowskimi Unii również odegrały tu swoją rolę, utrudniając harmonizację między krajami.[5] Sukcesywne rozszerzanie Unii wiązało się z coraz większym zróżnicowaniem między modelami społecznymi: systemem uniwersalnym w krajach Skandynawskich, modelem „chadeckim” w krajach kontynentalnych, takich jak Francja i Niemcy, względnie autarkicznym liberalnym modelem anglosaskim oraz modelem śródziemnomorskim, opartym na niskich wydatkach publicznych.
Niemniej jednak to czynniki „endogeniczne” okazały się decydującą przeszkodą, doprowadzając lewicę do porażki. Wewnętrzne podziały w obozie socjaldemokratycznym w sprawie stosunku do polityki europejskiej i strategii opozycji wobec neoliberalizmu były na tyle głębokie, że uniemożliwiały stworzenie wspólnego frontu. Zasadnicze różnice ujawniły się między niektórymi socjalistami „południowymi” a „północnymi”. Po tej pierwszej stronie była między innymi francuska Partia Socjalistyczna, która propagowała wówczas samorząd pracowniczy, nacjonalizację i planowanie gospodarcze od poziomu narodowego aż do europejskiego. Tymczasem socjaliści „północni” z niemieckiej SPD skłaniali się ku swojemu modelowi współdecydowania w przedsiębiorstwach i byli bardzo niechętni do planowania gospodarczego.
Istniały również liczne podziały wewnątrz partii, szczególnie między nowymi nurtami lewicy europejskiego socjalizmu, popieranymi przez młodych, szeregowych działaczy, a mainstreamem europejskiej socjaldemokracji. Ta pierwsza strona propagowała alternatywne strategie ekonomiczne, mające na celu ograniczenie inicjatywy prywatnej, rozszerzenie sektora publicznego, nacjonalizację i zwiększenie kontroli nad kapitałem, gdy druga preferowała wzmocnioną wersję socjalno-keynesistowskiego kapitalizmu, nie mówiąc już o nurcie sytuującym się dalej na prawo, do którego należał Helmut Schimdt, kierujący SPD od 1974 roku i James Callaghan, lider brytyjskiej Partii Pracy od roku 1976.
Napięcia wewnętrzne utrzymywały się pomimo wysiłków włożonych we wzmocnienie współpracy między związkami i partiami na poziomie europejskim. Choć udało się utrzymać jedność w sprawach najbardziej ogólnych (takich jak harmonizacja społeczna w górę i redukcja czasu pracy), istotne różnice zdań utrzymywały się w ważnych kwestiach instytucjonalnych, na przykład w kwestii ilości uprawnień, które należy przyznać Parlamentowi Europejskiemu czy formy partycypacji pracowników i pracownic w zarządzaniu przedsiębiorstwami.
Co więcej, struktury mające za zadanie wzmocnienie koordynacji międzynarodowej i europejskiej między partiami były dość słabe, nie posiadając wystarczających zasobów i zdolności do wydawania wiążących decyzji. Wobec tego, po kilku latach intensywnych dyskusji, w drugiej połowie lat 70-tych, partie socjalistyczne WE zrezygnowały z przyjęcia wspólnego, wiążącego programu wyborczego na pierwsze wybory europejskie.
Ambiwalentny stosunek brytyjskiej Partii Pracy do WE również stanowił przeszkodę dla stworzenia „Socjalnej Europy”. Na początku lat 70-tych, w przyjęciu Wielkiej Brytanii do Wspólnoty, socjaliści pokładali nadzieję na przesunięcie Europy na lewo.
Jednakże, choć liderzy partii tacy jak Harold Wilson stawali się coraz bardziej przychylni wspólnemu rynkowi, od połowy lat 60-tych, front socjalistyczny osłabiła decyzja laburzystów o „bojkotowaniu” instytucji europejskich, aż do referendum w 1975 roku, a później rezygnacja z udziału w pracach, nad europejskim programem socjalistów.[6]
Podobnie duże znaczenie miało zbojkotowanie instytucji europejskich przez Trades Union Congress (TUC) – główną konfederację związkową Wielkiej Brytanii. Trzeba też jednak zaznaczyć, że zdecydowane stanowisko brytyjskiego ruchu związkowego, w sprawie wspólnego rynku, popchnęło EKZZ do przyjęcia bardziej radykalnej pozycji względem instytucji europejskich w drugiej połowie lat 70-tych. TUC i Partia Pracy, których lewicowe frakcje były szczególnie wrogie WE, obawiały się, że wkład finansowy Wielkiej Brytanii na rzecz instytucji europejskich spowoduje pojawienie się deficytu budżetowego i będzie tylko pretekstem do wprowadzenia przez rząd polityki zaciskania pasa.
Obawiano się także podważenia przez wspólny rynek stosunków handlowych Wielkiej Brytanii z krajami Wspólnoty Narodów oraz ograniczenia rozwoju gospodarczego w krajach Trzeciego Świata. Obie organizacje były przeciwne wspólnej polityce rolnej (którą postrzegały jako bezzasadne obciążenie dla kraju opierającego się głównie na imporcie produktów rolnych ze Wspólnoty Narodów), przyszłej wspólnocie gospodarczej i monetarnej oraz polityce konkurencji WE, która według nich ograniczała zdolność państwa do interwencji gospodarczej i społecznej.
Poza sporami wewnętrznymi, inną kluczową przyczyną porażki „Europy socjalnej” była niezdolność lewicy do stworzenia sprawnie funkcjonującej koalicji na poziomie europejskim. Choć wszyscy zgadzali się, że wielki sojusz jest niezbędny, żeby zbudować „inną Europę”, pozycje poszczególnych partii różniły się w kwestii tego, jaką formę taki sojusz miałby przyjąć. Niektórzy, na przykład socjaliści francuscy, popierali „Unię lewicy” z komunistami na poziomie europejskim. Wiele z partii komunistycznych, poczynając od włoskiej, przyjęło wtedy strategię zwaną „eurokomunizmem”, wiążącą się z reformistycznym stosunkiem do WE.
Inni spośród socjaldemokratów woleli zwrócić się w prawą stronę, do sił „demokratycznych i progresywnych” wewnątrz ugrupowań chadeckich i liberalnych. Silny sprzeciw wobec współpracy z partiami komunistycznymi obecny był na przykład w kierownictwie SPD. Napięcia te trwały przez całą dekadę i okazały się stanowić zasadniczą słabość w momencie, gdy prawicowa ofensywa nabrała rozpędu.[7]
Ofensywa pracodawców i słabość europejskiego ruchu społecznego
Nawet gdyby podziały na europejskiej lewicy były mniejsze, propagatorzy „Europy socjalnej” nie mieli dość siły, aby lobbować za swoim programem wewnątrz instytucji europejskich. Prężne lobby klasy pracodawców osiągało za to druzgocące sukcesy.[8]
Dyskusjom o dyrektywie Vredelinga w Parlamencie Europejskim towarzyszyła najdroższa i najbardziej intensywna kampania lobbingowa w ówczesnej historii tego organu. Europejskie związki i partie socjaldemokratyczne, nieprzyzwyczajone do funkcjonowania w kuluarach wielopoziomowej, transnarodowej władzy, okazały się wówczas niezdolne do odparcia ofensywy europejskiego kapitału.
W konsekwencji, z wyjątkiem rządu Brandta na początku lat 70-tych, socjalistom nie udało się przepchnąć postulatów „Europy socjalnej” w Radzie. W drugiej połowie lat 70-tych państwa członkowskie WE (włączając w to kraje rządzone przez socjaldemokratów) porzuciły swoją wcześniejszą ambicję, żeby przygotować drugi Socjalny Plan Działania.
W momencie, gdy socjaliści zdobyli władzę we Francji w 1981 roku i przywrócili rozgłos idei „Europy socjalnej”, lewica utraciła większość w Radzie. Idee Mitteranda zostały kurtuazyjnie zignorowane (również przez Schmidta, który nigdy nie podpisywał się pod „unią socjalną” swojego poprzednika, Brandta). Konieczność osiągnięcia jednogłośności w Radzie z pewnością ograniczyła postęp w kierunku redystrybucji oraz planowej i regulowanej gospodarki europejskiej. Jednakże, gdyby rządy niemiecki, brytyjski i francuski broniły z determinacją „socjalnego” projektu pod koniec lat 70-tych i na początku lat 80-tych, historia mogłaby obrać inny kierunek.
W końcowym rozrachunku, jedną z głównych przyczyn porażki „Europy socjalnej” była niezdolność lewicy do zainicjowania międzynarodowej, oddolnej mobilizacji na rzecz radykalnej zmiany na poziomie europejskim. Taka mobilizacja byłaby niezbędna, aby odwrócić stosunek sił na korzyść pracowników i pracownic. Poza symbolicznym zgromadzeniem pod Wieżą Eiffela, na kilka dni przed pierwszymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, partie socjalistyczne nigdy nie podjęły prób mobilizacji działaczy i sympatyków na rzecz własnej wizji przyszłości dla kontynentu.
Przez całe długie lata 70-te polityka europejska pozostawała zajęciem dla liderów partyjnych, wzbudzając zaledwie marginalne zainteresowanie członków ugrupowań socjalistycznych na poziomie średnim i dolnym. Partie lewicy nie zdołały także włączyć nowych ruchów społecznych – takich jak ruch antynuklearny w Niemczech czy rosnące w siłę kampanie na rzecz rozbrojenia – w momencie, w którym ruchy te zdawały się reprezentować awangardę postępowej mobilizacji na kontynencie. Jeśli dodamy do tego słabnięcie organizacji klasy robotniczej i rozproszenie głosów robotniczych na początku lat 80-tych, perspektywa masowej mobilizacji w sprawie alternatywnej Europy stawała się coraz bardziej odległa. Jednocześnie nadeszła era neoliberalizmu.
Sprawy miały się nieco inaczej na arenie walki związkowej, gdzie próby zbudowania międzynarodowego ruchu pracowniczego na rzecz „Europy socjalnej” były rzeczywiście podejmowane od końca lat 70-tych do początku lat 80-tych. „Europejski dzień akcji” i „Europejski tydzień akcji” zorganizowane przez EKZZ w latach 1978 i 1979 roku znamionują okres szczególnie zaciętej walki w historii europejskiego aktywizmu związkowego. W różnych inicjatywach, od manifestacji po strajki, uczestniczyły wówczas miliony pracowników.
Jednakże, propozycja związków francuskich i belgijskich, aby zorganizować strajk skoordynowany na poziomie europejskim, została odrzucona przez większość w komitecie wykonawczym EKZZ. Największa konfederacja związkowa w WE nie potrafiła stworzyć organicznych więzów współpracy z narodowymi związkami w ramach swoich kampanii oraz zmobilizować pracowników w sprawie poparcia dla głównych celów politycznych.[9]
Na rzecz socjalistycznej Europy
Porażka prób zbudowania przez europejską lewicę Europy „socjalnej” – czy też raczej socjalistycznej – jest źródłem istotnych lekcji na dzisiejsze czasy. Po pierwsze, wskazuje na konieczność zachowania pewnego poziomu pesymizmu co do możliwości przekształcenia UE w narzędzie postępu społecznego, demokratycznego i ekologicznego. Należy podkreślić, że podczas długich lat 70-tych stosunek sił w Europie był znacznie korzystniejszy dla lewicy niż jest dzisiaj. Również europejskie ramy zarządzania socjo-ekonomicznego były wówczas bardziej elastyczne.
Wyobrażenia o nowej „Europie socjalnej” dla XXI wieku są coraz bardziej chimeryczne – przy dwudziestu siedmiu członkach zasiadających w Radzie, neoliberalizmie zakorzenionym głębiej niż kiedykolwiek, w traktatach i politykach europejskich oraz przy rosnącej liczbie rządów skręcających w prawicową lub skrajnie prawicową stronę. Jeśli ostatnie kryzysy wydają się wywoływać pojedyncze pęknięcia w konsensusie z Maastricht, nie są to zmiany wystarczające do odwrócenia ogólnej tendencji.
W tym samym czasie siły konserwatywne i neoliberalne zabiegają o przywrócenie polityki zaciskania pasa. Aby to stwierdzić, wystarczy jeden przykład: nowa wersja „paktu o stabilności”, przyjęta przez PE 17 stycznia 2024 roku, pod zasłoną dymną „wzrostu elastyczności” zwiększa dopuszczalne sankcje przeciwko krajom, których dług publiczny przekracza 60 proc. PKB, wzmacniając w ten sposób politykę hiper-oszczędności i uniemożliwiając realizację wszelkich istotnych inwestycji w ekologiczną transformację (nie mówiąc o niedawnych propozycjach rady europejskiej, aby wprowadzić cięcia w wysokości 100 miliardów euro na przyszłe lata)[10]. Na skutki tych decyzji nie trzeba było długo czekać. Niech za przykład posłuży Francja, w której to Bruno Le Maire ogłosił 10 miliardów tak zwanych „oszczędności”, czyli po prostu cięć budżetowych.
Jednocześnie historia porażki „Europy socjalnej” powinna skłonić tych na lewicy, którzy wierzą wciąż w możliwość zmiany UE lub jej zastąpienie przez inną formę współpracy europejskiej, do niestrudzonej pracy w celu przezwyciężenia wewnętrznych podziałów i słabości strategicznych.
Trzeba przyznać, że niektórzy wciąż myślą – choć jest to stanowisko dyskusyjne – że mamy powody, aby być optymistami, ponieważ partie socjaldemokratyczne, zielone i lewicowo-radykalne, a także związki zawodowe i organizacje społeczeństwa obywatelskiego są obecnie zorganizowane na poziomie europejskim lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Zdaniem niektórych także obywatele zwracają dziś znacznie większą uwagę na politykę europejską, a kryzys klimatyczny zmusza ich do refleksji i mobilizacji na poziomie międzynarodowym.
Jednakże, aby umożliwić rozwój projektu europejskiego w radykalnie odmiennym kierunku, lewica musi zbudować sojusz prawdziwie ponadnarodowy i zwrócony wyraźnie przeciwko neoliberalnym i konserwatywnym wersjom Europy. Musi też porozumieć się w sprawie wspólnego programu dla Europy socjalnej, ekologicznej, demokratycznej i transfeministycznej, zorientowanej na interesy pracowników i klas ludowych oraz zapoczątkować ofensywę polityczną i społeczną opartą na masowej, oddolnej mobilizacji.
Każda inna strategia, jak przekonała się lewica ku swojej zgubie w latach 70-tych, należy do dziedziny wishfull thinking i będzie skazana na porażkę.
[1] François Denord i Antoine Schwartz, „L’Europe sociale n’aura pas lieu”, Paris, Raisons d’agir, 2009.
[2] Wolfram Kaiser, „Christian Democracy and the Origins of European Union”,Cambridge, Cambridge University Press, 2007.
[3] Wspólnota Europejska (równie często nazywana „Wspólnotami Europejskimi”), do której należało pierwotnie, w latach 50-tych, sześć państw członkowskich (Francja, Włochy, Niemcy Zachodnie, Holandia, Belgia i Luksemburg), składała się z trzech organizacji międzynarodowych: Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (często nazywanej „Wspólnym rynkiem”) i Europejskiej Wspólnoty Energii Atomowej. Organizacje te zostały ostatecznie połączone w ramach Unii Europejskiej w 1993.
[4] Zobacz na przykład: Christian Salm, „Transnational Socialist Networks in the 1970s: European Community Development Aid and Southern Enlargement”, Basingstoke, Palgrave Macmillan, 2016; Christophe Degryse i Pierre Tilly, „1973–2013: 40 Years of History of the European Trade Union Confederation”, Brussels, ETUI, 2013; Maud Bracke, „From the Atlantic to the Urals? Italian and French Communism and the Question of Europe, 1956–1973”, Journal of European Integration History 13, no. 2, 2007, pp. 33-53.
[5] Gøsta Esping-Andersen, „The Three Worlds of Welfare Capitalism”, Cambridge, Polity Press, 1990.
[6] Erin Delaney, „The Labour Party’s Changing Relationship to Europe: The Expansion of European Social Policy”, Journal of European Integration History 8, January 2002, pp. 121-38.
[7] Zobacz też: Michele Di Donato, „The Cold War and Socialist Identity: The Socialist International and the Italian “Communist Question” in the 1970s”, Contemporary European History24, no. 2, May 2015, pp. 193-211.
[8] Sylvain Laurens, „Lobbyists and Bureaucrats in Brussels: Capitalism’s Brokers”,Abingdon; New York, Routledge, 2017; Svein S. Andersen and Kjell A. Eliassen, „European Community Lobbying”, European Journal of Political Research20, no. 2, 1991, pp. 173-87; Sonia Mazey i Jeremy Richardson, eds., „Lobbying in the European Community”, Oxford; New York, Oxford University Press, 1993.
[9] Aurélie Andry, „La lutte oubliée du mouvement syndical pour une réduction du temps de travail en Europe à l’heure du tournant neoliberal”, Le Mouvement Social, n°275, 2/2021, p. 137-152.
[10] Nawet jeśli „dopuszczalny” poziom deficytu jest na poziomie 3 proc., państwa będą musiały, wedle życzeń Niemiec, zobowiązać się do nie przekraczania 1,5 proc., aby zachować margines bezpieczeństwa na wypadek kryzysu lub nieprzewidzianego szoku. Nie wspominam już o automatycznych regułach redukcji długu w przypadku krajów, których zadłużenie przekracza 60 proc. PKB, wymuszających wciąż dotkliwe cięcia w wydatkach publicznych. Zobacz na ten temat artykuł Martine Orange na Mediapart.