Ekologia dobrobytu jedyną odpowiedzią na kryzys

Ekologia dobrobytu jedyną odpowiedzią na kryzys

TEKST
Łukasz Ostrowski

ILUSTRACJA
Dominik Urbański

Słuchając wypowiedzi polskich polityków, można odnieść wrażenie, że zielona transformacja będzie sprawiedliwa tylko wtedy, gdy będzie powolna. Zdaniem obecnej ministry klimatu Pauliny Hennig-Kloskiej cele klimatyczne Unii Europejskiej na 2040 rok są w Polsce niemożliwe do realizacji, ponieważ sprawiedliwość wymaga, aby uwzględnić zarówno człowieka, jak i gospodarkę, i „nikogo nie zostawić w tyle”.

Za podobnymi przejawami fałszywej troski kolejne neoliberalne rządy skrywają swoją nieudolność w realizacji celów klimatycznych. Politykom wrogim aktywności gospodarczej państwa na rękę jest ukazywanie zielonej transformacji jako obciążenia, które musi znieść społeczeństwo, a nie inwestycji, za które odpowiedzialny jest rząd. Obecnie więc politycy starają się budować swoje poparcie nie na przyspieszaniu zmian, ale na teatralnej obronie mas przed „zielonymi zakazami”.

Niestety, dobrobyt to ostatnia rzecz, z którą kojarzy się ekologia. Działanie dla klimatu to wciąż w powszechnej percepcji osobisty wybór moralny, żeby na przykład przesiąść się z samochodu do tramwaju, a nie walka o publiczne inwestycje i sprawiedliwy podział kosztów transformacji energetycznej. Poparcie dla zmian rośnie więc w Polsce wraz ze statusem materialnym − specjaliści i menadżerowie chcą transformację realizować, a robotnicy spowalniać[1].

Niestety ruch klimatyczny ponosi za ten stan rzeczy dużą odpowiedzialność. O ekologii w kategoriach politycznych głośno mówiły dotychczas tylko środowiska prawicowe, rozsiewając obawy i wątpliwości. W tym samym czasie aktywiści postulowali „wyjście poza politykę” i działanie poza podziałami na lewicę, prawicę, klasy wyższe oraz niższe. Do dziś stosowane przez nich środki protestu, takie jak blokady dróg, tworzą atmosferę powszechnej odpowiedzialności za zmiany klimatu, zamiast wskazywać jasno, kto powinien ponieść koszty zmian.

Szczególną ślepotą na podziały społeczne wykazywał się Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, utrzymując w swojej deklaracji ideowej, że problem kryzysu klimatycznego „nie ma barw politycznych”. Zamiast więc opierać narrację o klimacie na żądaniach sprawiedliwości i poprawy warunków życia – inwestycjach w zrównoważone mieszkalnictwo, transport czy dobre miejsca pracy w zielonych sektorach, postulowano powołanie „eksperckich rad” lub wspieranych przez naukowców „paneli obywatelskich”, mających dopiero w nieokreślonej przyszłości zadecydować o kosztach, które poniesie społeczeństwo.

Trudno jednak oczekiwać, że ludzie masowo poprą nieistniejące postulaty. Próbując zrozumieć społeczne obawy przed ekologią, trzeba wziąć pod uwagę, że dziś, gdy polityka klimatyczna jest realizowana w Europie w zgodzie z wolnorynkową ideologią, jej koszty często ponoszą ci, którzy mają najmniej. Jednocześnie najbogatsze warstwy społeczeństwa, choć są w największym stopniu odpowiedzialne za emisje, wciąż korzystają z niewiarygodnie energochłonnych luksusów – prywatnych odrzutowców, jachtów i sportowych samochodów.

Jak wynika z badań Lucasa Chancela, różnice w odpowiedzialności za emisje wewnątrz krajów stają się obecnie bardziej istotne niż różnice globalne. Obecnie przeciętny Europejczyk należący do biedniejszej połowy społeczeństwa odpowiada za średnio ok. 6 razy mniej emisji niż osoba należąca do najbogatszych 10 procent. Dodatkowo w przypadku ludzi żyjących „z miesiąca na miesiąc”, nie wydaje się uzasadnione mówienie o jakiejkolwiek „odpowiedzialności”. Skoro pracownicy nie posiadają przedsiębiorstw, nie mogą decydować o tym, jak wytwarza się konsumowane przez nich towary.

Ekologia wyrzeczenia

Obserwując spory o Zielony Ład, zaczynamy widzieć gołym okiem, że nie ma neutralnej politycznie ścieżki dekarbonizacji. To, jaki będzie miała kształt zależy od podjęcia decyzji o daleko idących skutkach. Można transformację energetyczną oprzeć na publicznych inwestycjach konsultowanych ze środowiskami pracowniczymi. Można też zostawić kształt i tempo zmian w gestii prywatnych korporacji. Niestety kluczowy dla Unii mechanizm, czyli system handlu uprawnieniami do emisji (ETS), należy do rozwiązań drugiego rodzaju.

Ostatni raport oficjalnej Rady Naukowej ds. Zmian Klimatu pokazuje, że społeczny wymiar polityki klimatycznej wciąż nie jest traktowany przez Unię poważnie. Jego autorzy zauważają, że „wiele rozwiązań UE opiera się na ograniczonym rozpoznaniu i wąskim rozumieniu społeczno-ekonomicznych skutków, które mogą zostać wywołane przez realizację polityki klimatycznej, szczególnie w kwestii nierówności”[2]. Raport odnosi się w tej kwestii do planowanego rozszerzenia ETS na sektor konsumpcji prywatnej, które ma nastąpić w 2027 roku. W celu usprawiedliwienia tej decyzji Unia powołała Społeczny Fundusz Klimatyczny, mający zrekompensować straty mniej zamożnych gospodarstw. Problem w tym, że – jak twierdzą autorzy raportu – „nie jest pewne, czy [fundusz] wystarczy do rekompensacji przewidywanych, regresywnych skutków EU ETS 2”.

Krytykując rozszerzenie ETS na konsumpcję prywatną, ugrupowania europejskiej lewicy podniosły obawy, że jest to rozwiązanie niestabilne i ryzykowne. W ostatnich latach dochodziło już do znacznych wahań na rynku ETS. Krytycy obawiają się, że ostateczna cena nowych uprawnień może kilkakrotnie przekroczyć ich planowany koszt (45 euro od tony), co jeszcze mocniej uderzy w konsumentów. Ponadto obciążenie osób o niskich zarobkach dodatkowymi kosztami transportu i ogrzewania nie gwarantuje przyspieszenia transformacji energetycznej. Były przewodniczący francuskich Zielonych, David Cormand, zwracał uwagę, że system obciążeń nie będzie ani sprawiedliwy, ani efektywny, jeśli uderzy w ludzi, którzy nie mają środków, aby zaopatrzyć się w zielone produkty, takie jak samochody elektryczne.

Państwa członkowskie mogłyby rozwiązać ten problem przez odpowiednią politykę inwestycyjną. Niestety, na tym polu Unia nie zajmuje lepszego stanowiska. Choć Europejska Agencja Środowiskowa wskazuje, że realizacja celów klimatycznych UE jest obecnie nie dość szybka i wymaga wzrostu zaangażowania państw członkowskich, Komisja rzuca rządom kłody pod nogi, naciskając na zmniejszenie długu publicznego. Na absurd tej sytuacji wskazuje nawet liberalny ekonomista kojarzony z otoczeniem Emmanuela Macrona, Jean Pisani-Ferry: „Ponad połowa krajów pod koniec 2022 miała stosunek długu publicznego do PKB na poziomie przewyższającym 60 procent (…) i mierzy się ze sprzecznymi wymogami, żeby jednocześnie inwestować w redukcję emisji i obniżać swój dług”. Pisani-Ferry wraz z grupą badaczy w celu wyjścia z tego impasu zaproponował francuskiemu rządowi obciążenie majątku najbogatszych obywateli tymczasowym, 10-procentowym podatkiem. Nie został oczywiście wysłuchany. Zamiast zwiększać budżet państwa, obecny minister Bruno Le Maire ogłosił na 2024 rok cięcia w wysokości 10 miliardów euro, które obejmą także wydatki na transformację energetyczną.

Całej winy nie powinniśmy więc dopatrywać się po stronie Unii. Francuski rząd po doświadczeniu protestów Żółtych Kamizelek wprawdzie unika oskarżeń o prowadzenie „karzącej” dla społeczeństwa polityki ekologicznej, ale jeszcze w zeszłym roku poprzednia premier kraju zażądała od ministra finansów wygospodarowania 5 procent oszczędności budżetowych, które posłużyć miały między innymi na transformację ekologiczną. Jednocześnie, jak wskazywali na łamach Le Monde’a ekonomiści Maxime Combes i Oliver Petitjean, braki w budżecie państwa można by uzupełnić, zmniejszając ogromne ulgi dla korporacji, liczone na znacznie ponad 100 miliardów euro rocznie.

Ceną za opieranie polityki klimatycznej nie na społecznym poparciu, ale na cięciach budżetowych jest powszechny w Europie odwrót od ekologii, podsycany przez naciski ze strony skrajnej prawicy. W najsilniejszym ugrupowaniu europarlamentarnym, Europejskiej Partii Ludowej, obecny jest silny nurt dążący do eliminacji istotnych elementów Zielonego Ładu. W szkicowej wersji manifestu wyborczego tej partii znalazł się zapis o zniesieniu zakazu sprzedaży samochodów spalinowych, który zgodnie z dotychczasowym porządkiem ma wejść w życie w 2035 roku. Jak podaje „Euro News”[3], zapis został usunięty „w ostatniej chwili” przed ogłoszeniem ostatecznej wersji manifestu. Widać jednak, że przyszłość celów klimatycznych Europy wisi na włosku.

Spór o podział kosztów

Od problemu finansowania transformacji ekologicznej nie można uciec. Im szybciej ruch klimatyczny zacznie poruszać ten temat w Polsce, tym większą będzie miał szansę na uzyskanie społecznego poparcia.

Obecny wolnorynkowy kurs polityki klimatycznej w Europie prowadzi nie tylko do porażki prób ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Równie groźną konsekwencją ekologii zaciskania pasa jest wzrost siły ugrupowań nacjonalistycznych, które od dawna trzymały w zanadrzu kartę denializmu klimatycznego. Teraz wyłożyły ją na stół, bo denializm trafia na podatny grunt: niechęć do ekologii wynikającą z polityki cięć i obciążeń.

Ostatnio dużą uwagę opinii publicznej w Europie zwróciło zwycięstwo nacjonalistycznej Partii Wolności w holenderskich wyborach parlamentarnych. Skupiano się na anty-imigracyjnej retoryce ugrupowania Geerta Wildersa. Niewiele osób zwróciło jednak uwagę na to, jak istotną rolę w narracji jego partii odgrywa kwestia klimatyczna. Eric Voeten, politolog z Uniwersytetu Georgetown, przeprowadził jedne z pierwszych w Europie badań dotyczących związku wzrostu kosztów energii i skłonności do głosowania na partie skrajnej prawicy. Badając zależności między takimi zmiennymi, jak rodzaj rachunku za prąd, poziom zarobków i postawa wyborcza, Voeten doszedł do wniosku, że „wyborcy uwrażliwieni na koszty energii stali się względnie bardziej skłonni do poparcia radykalnej prawicy w Holandii, po tym jak wprowadzono politykę skutkującą podwyższeniem kosztów energii w gospodarstwach domowych, a przychody z obciążeń rozdystrybuowano w formie subsydiów na energię odnawialną”[4].

Z badań tych płynie prosta konkluzja: jeśli za polityką wspierania instalacji paneli fotowoltaicznych na prywatnych posesjach będzie stać nierówny system obciążeń podatkowych, do władzy może dojść ugrupowanie chcące zdemontować całą politykę klimatyczną. Voeten wskazuje, że w swoich wypowiedziach politycy szowinistycznej Partii Wolności odwoływali się wprost do problemu „ekologii dla uprzywilejowanych”:

„Subsydia na energię odnawialną stały się celem ataków polityków radykalnej prawicy, sugerujących, że trafiają one do kieszeni bogatych posiadaczy domów i związanych z politykami biznesmenów. (…) Jak ujmował to w debatach parlamentarnych jeden z przedstawicieli Partii Wolności: »Astronomiczne koszty Porozumienia Energetycznego obciążają gospodarstwa domowe, które nie mają pieniędzy, żeby inwestować w panele fotowoltaiczne, środki oszczędzania energii, czy żeby kupić udziały w lokalnej farmie wiatrowej«”.

Podobny do Holandii kurs obrały Niemcy, gdzie jeszcze w 2021 roku poparcie społeczne dla polityki klimatycznej sięgało 68 procent. Dopiero przez plany koalicji Zielonych, FDP i SPD, by obarczyć mieszkańców wyjątkowo dużymi kosztami ocieplania budynków, dwa lata później poparcie to spadło Niemczech do 34 procent. Obecnie na niechęci do ekologii swój kapitał polityczny buduje Alternative für Deutschland, neonazistowska partia negująca antropogeniczny charakter zmian klimatu. Widać, że denializm się opłaca, skoro jej poparcie dochodzi nawet do 20 procent w ogólnokrajowych sondażach.

Jak z tego wybrnąć? Florian Ranft i Johanna Siebert z Progressive Zentrum, pisząc o „lekcjach” ze społecznej porażki klimatycznej Niemiec, zauważają, że antyekologiczna prawica jest dużo bardziej aktywna w mediach społecznościowych niż druga strona. Przekaz denialistów jest prosty i odwołuje się do obaw biedniejącego od dekad niemieckiego społeczeństwa. Badacze wskazują na podobny problem co Voeten: „Potrzebujemy państwowych inwestycji w infrastrukturę społeczną, mieszkalnictwo i usługi publiczne. Bez tych rzeczy wśród wyborców może zapanować przekonanie, że neutralny klimatycznie styl życia – symbolizowany przez samochody elektryczne i panele fotowoltaiczne na domkach jednorodzinnych – jest czymś dostępnym tylko dla »elit«”.

Uwierzyć w państwo

Żeby czegoś żądać od państwa, trzeba najpierw wierzyć, że kierowane przez nie wielkie projekty modernizacyjne mogą się powieść. Jednak w Polsce takiej ufności nie ma. Przez lata liczni politycy i pseudoeksperci od ekonomii zaszczepiali nam przekonanie, że państwowa gospodarka jest nieefektywna i bezużyteczna.

Wynika z tego następujący paradoks: mit złego, skorumpowanego państwa i zaradnego przedsiębiorcy jest wciąż powielany, nawet przez tych samych autorów, którzy postulują szybką realizację ściśle określonych, bilionowych inwestycji w zieloną energię. W tym duchu popularyzator nauki Marcin Popkiewicz w książce „Zrozumieć transformację energetyczną” powiela typową dla polskiego dyskursu publicznego karykaturę „przerośniętego” i skorumpowanego państwa, które przeciwstawia zdrowej, lokalnej i prywatnej inicjatywie. Zdaniem klasy politycznej bowiem, jak twierdzi Popkiewicz, „dobre są te źródła energii, które z natury są wielkie i korporacyjne (takie jak elektrownie węglowe lub jądrowe, ewentualnie morskie farmy wiatrowe). Z inwestycji niezależnych inwestorów i prosumentów (…) nie ma konfitur, miejsc w radach nadzorczych w duchu programu »Rodzina na swoim«, ani nieodłącznie towarzyszących wielkim inwestycjom infrastrukturalnym możliwości przytulenia konkretnej kasy przez »krewnych i znajomych królika«”[5].

Zdaniem Popkiewicza znacznie bardziej zaradne są podmioty prywatne i to im powinno się zostawić zadanie dekarbonizacji. Jak pisze: „jedynie energetyka rozproszona i niezależni inwestorzy mogą wymusić szybkie i sensowne zmiany”. Neoliberalna ideologia przenika nie tylko tezy gospodarcze zawarte w książce, ale także recepty polityczne i „złote myśli” na temat adekwatnego nastawienia do kryzysu klimatycznego. W konkluzji swojej pracy Popkiewicz radzi nam, w jaki sposób podejść do odpowiedzialności za globalny kryzys: „zamiast (…) nawzajem wskazywać się palcem, kto ma co zrobić, uznajmy po prostu, że jest to temat dotyczący każdego z nas”.

Musimy postępować dokładnie przeciwnie, niż radzi Popkiewicz: zacząć wskazywać palcem jedyną grupę, która jest w stanie cokolwiek zrobić, czyli właśnie „klasę polityczną”. Rzeczywista sprawczość leży zupełnie gdzie indziej, niż to wynika z opowieści liberałów. Posługując się sformułowaniem największego autorytetu w kwestii kryzysu klimatycznego, Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu, wyzwanie, przed którym stoi obecnie ludzkość wymaga „szybkich, daleko idących i bezprecedensowych zmian we wszystkich aspektach życia społecznego”. Żeby na nie odpowiedzieć, potrzeba zatem ścisłego planowania gospodarczego, do którego prywatne korporacje bez przymusu lub przynajmniej wsparcia ze strony państwa są niezdolne. Jak zauważa ekonomista z Lund University, Brett Christophers − nawet obecnie, gdy dzięki miliardom dotacji państwowych przeznaczanych przez dekady na rozwój technologii OZE, panele słoneczne i farmy wiatrowe stały się najtańszymi źródłami energii, inwestycje w tym sektorze są nadal niepewne i często nieopłacalne. Christophers wskazuje na wiele czynników, które sprawiają, że niższa w teorii cena produkcji energii słonecznej i wiatrowej nie gwarantuje inwestorom wyższych zysków, a może wręcz przeszkadzać w ich osiągnięciu. Jedną z przyczyn jest postępująca liberalizacja rynków energii, którą postuluje Popkiewicz i związana z nią konkurencja. W porównaniu do zoligopolizowanego rynku paliw kopalnych, odnawialne źródła energii wypadają blado jako środki do osiągnięcia stabilnej akumulacji kapitału.

Dlatego, jak wskazuje Christophers, najbardziej ambitne inwestycje w OZE odbywają się w Chinach, z udziałem państwowych spółek, finansowanych przez państwowe banki. Również na zachodzie przyrosty OZE są dziełem korporacji wspieranych przez państwo ulgami, inwestycjami w infrastrukturę, subsydiami i gwarancjami cen. Wniosek jest jasny: popularny wciąż na świecie, wolnorynkowy model transformacji energetycznej rozbija się o najważniejsze prawo kapitalizmu, czyli dążenie do zysku. Jako że w naszej gospodarce wyłącznie ten motyw decyduje o inwestowaniu, a OZE nie przynosi stabilnych zysków, transformacja idzie za wolno. Jak podsumowuje w swojej książce Christophers: „Wyłącznie państwa, czyli wzięte razem rządy narodowe, posiadają niezbędne fundusze oraz kompetencje administracyjno-logistyczne, żeby w szybkim tempie podnieść roczne globalne wydatki na energię słoneczną i wiatrową z kilkuset miliardów dolarów do poziomu znacznie przekraczającego bilion dolarów, i co więcej, utrzymać inwestycje na tym poziomie”[6].

Do tego można dodać fakt, który podkreślają autorzy projektu Nowego Zielonego Ładu dla Europy z Democracy in Europe Movement 2025: „Zielona transformacja wymaga nie tylko inwestycji w projekty, które mogą wygenerować zyski dla inwestorów, ale także w inicjatywy, które przynoszą korzyści społeczne – wzrost zbiorowego dobrobytu i odporności na zmiany.” Treść polityki klimatycznej musi więc wykraczać poza interes prywatny.

Niedobór jako przyczyna katastrofy

Postulat „wielkich programów inwestycyjnych” zdaje się jednak iść w kontrze do stanowisk ruchu ekologicznego. W końcu najbardziej wpływowi ekonomiści zmian klimatu, tacy jak Jason Hickel, krytykując obecny system gospodarczy, skupiają się na charakterystycznej dla kapitalizmu bezmyślnej eksploatacji zasobów i gleb oraz na związanym z nią zanieczyszczeniu środowiska, wylesianiu oraz zatruwaniu rzek, mórz i oceanów. Badacze ci słusznie zwracają uwagę na to, że często tych zjawisk nie dostrzegamy, bo są „przesuwane” do krajów Globalnego Południa. Z tej perspektywy ograniczanie produkcji wydaje się właściwym rozwiązaniem globalnego kryzysu.

Argumenty stawiane przez nurt ekonomii postwzrostu nie powinny być nigdy bagatelizowane. Hickel i jego współpracownicy słusznie stawiają sobie za zadanie demistyfikację poglądu, zgodnie z którym kryzys klimatyczny wymaga tylko drobnej korekty kapitalizmu, po której stan ekosystemu planety wróci do wiecznej równowagi. Poprzez stosowanie różnych regulacji możemy wprawdzie zatrzymać tendencję kapitalizmu do destabilizacji ekosystemu, jednak jak trzeźwo diagnozuje ekosocjalista John B. Foster, są to rozwiązania wyłącznie tymczasowe[7].

Jednocześnie, niezależnie od stosunku do konsumpcjonizmu i produktywizmu, wszyscy, którzy dostrzegają problem katastrofy klimatycznej zgadzają się, że potrzebujemy transformacji energetycznej na skalę światową. Najbardziej bezpośrednią przeszkodą dla zmiany obecnego, wysokoemisyjnego trybu gospodarki jest więc nie nadmiar produkcji, ale niedobór inwestycji w transformację, czyli między innymi zwiększenie wydajności zużycia energii, odejście od paliw kopalnych i elektryfikację większości sektorów gospodarki. Wydaje się więc, że w krótkim okresie największym problemem jest dogmatyczna polityka niskich wydatków publicznych, która uniemożliwia przyspieszenie zmian. Zatrzymanie globalnego ocieplenia jest niemożliwe bez rozbudzenia mocy produkcyjnych gospodarki, stworzenia milionów miejsc pracy, a co za tym idzie – również większej konsumpcji i wyższego wzrostu gospodarczego.

Przekonanie, że walka o ambitną politykę klimatyczną zbiega się z dążeniem do społecznego dostatku idzie w kontrze do naszych intuicji również dlatego, że nauczyliśmy się myśleć o ekologii w kategorii wyrzeczeń. Jedną z takich kontrintuicyjnych argumentacji na rzecz ekologii dobrobytu zaproponował ekonomista z MIT, Robert Pollin, skupiając się na związku zielonej transformacji z tworzeniem miejsc pracy. W swoich badaniach Pollin doszedł do wniosku, że dana suma pieniędzy wydana w zielonym sektorze gospodarki przynosi nawet
3 razy więcej miejsc pracy niż ten sam kapitał zainwestowany w paliwa kopalne. Wynika to z faktu, że produkcja i instalacja OZE, regeneracja środowiska, budowa infrastruktury transportowej czy termomodernizacja mieszkań to przedsięwzięcia w większym stopniu zasilające gospodarkę lokalną oraz wymagające większego wkładu siły roboczej[8].

Nawet po odjęciu od liczby nowych miejsc pracy tych, które zostaną utracone w wyniku wygaszania wysokoemisyjnych sektorów gospodarki, Nowy Zielony Ład przyniósłby duży wzrost zatrudnienia. Pollin wskazuje, że globalna transformacja energetyczna, finansowana między innymi z „zielonych obligacji” emitowanych przez banki centralne, mogłaby stać się podstawą programu przekierowania obecnego modelu gospodarczego na tory pełnego zatrudnienia. Dlaczego taka zmiana miałaby być politycznie kontrowersyjna? O tym, że polityka dążąca do trwałej eliminacji bezrobocia oznacza gruntowną rekonfigurację sił społecznych pouczają klasyczne już tezy Michała Kaleckiego: wszakże przy takiej koniunkturze „robotnicy stają się (…) »krnąbrni«  i »wodzów« przemysłu świerzbią ręce, by »dać im nauczkę«”[9].

Śladem Kaleckiego idzie ekonomista z CUNY Joseph W. Mason, stwierdzając prowokacyjnie, że w sprawie klimatu obecny układ sił społecznych nie stawia tamy ograniczeniu produkcji, ale właśnie jej zwiększeniu. Polityka niskiego deficytu budżetowego i wiążące się z nią chroniczne bezrobocie postrzegane są w neoliberalnym kapitalizmie jako warunek ładu gospodarczego (między innymi niskiej inflacji). Przy ambitnej polityce gospodarczej i pełnym zatrudnieniu problemem stałby się zaś wzrost żądań płacowych i bardziej sprawiedliwy podział bogactwa. Osiągnięcie stabilności gospodarczej wymagałoby wtedy negocjacji na poziomie ogólnospołecznym. Jednak, jak pisze Mason, zwolennicy obecnego systemu, w celu utrzymania równowagi ekonomiczno-politycznej, wolą posługiwać się niedoborem i bezrobociem: „w ramach neoliberalnego modelu makroekonomicznego, negocjacje zbiorowe są rozproszone, a ograniczenie wzrostu gospodarczego stanowi główne narzędzie do zarządzania konfliktami o dystrybucję przychodu”. W związku z tym „wielkim wyzwaniem politycznym dla transformacji klimatycznej może okazać się nie zaakceptowanie przez zwykłych ludzi, że dostaną mniej, ale zgoda przedsiębiorców, aby ci sami ludzie dostali więcej[10].

Programy zwane „Green New Dealem” w USA czy „planowaniem ekologicznym” we Francji przenoszą tego typu rozważania z uniwersytetów do sfery polityki. Wydaje się, że jedyna szansa na gruntowną transformację ekologiczną leży w nawiązaniu współpracy między ruchem klimatycznym a ugrupowaniami politycznymi, w ramach wspólnego programu łączącego żądania klimatyczne z potrzebami socjalno-bytowymi. O takim sojuszu piszą działacze klimatyczni w artykule „Kierunek rozwoju francuskiego ruchu ekologicznego”. Czytamy tam, że socjalistyczno-republikańska partia La France Insoumise, dzięki przedstawieniu pierwszego we Francji spójnego programu „planowania ekologicznego”, stała się reprezentacją dla całego radykalnego nurtu ekologicznego w kraju. Autorzy tekstu wskazują również na fakt, że reprezentacja polityczna jest szczególnie potrzebna aktywistom klimatycznym, których działania są często kontrowersyjne i narażają ich na ataki ze strony mediów głównego nurtu. Silne, zinstytucjonalizowane ugrupowania, odwołujące się do potrzeb wykraczających poza kwestię klimatu, pomagają aktywistom w pozyskaniu poparcia szerokich grup społecznych. Popularności ruchu klimatycznego we Francji sprzyja też fakt, że działacze w tym kraju, choć stosują szczególnie konfrontacyjne środki protestu, to przeciwnie niż w Polsce, nie skupiają się na blokadach dróg, ale uderzają w infrastrukturę wielkiego kapitału.

W Polsce stoimy przed takim samym wyzwaniem – bez stworzenia programu ekologii dobrobytu odpowiadającego interesom wielu grup społecznych i wykonania pracy, którą francuscy działacze nazywają „tłumaczeniem” postulatów klimatycznych na język żądań socjalno-bytowych, polityka ekologiczna będzie w naszym kraju niemrawa lub nie będzie jej wcale.


[1] CBOS „Postawy wobec transformacji energetycznej” 2023.

[2] European Scientific Advisory Board on Climate Change, „Towards EU climate neutrality Progress, policy gaps and opportunities”, Luxembourg, 2024.

[3] From migration crackdown to Green Deal overhaul: Key takeaways from the EPP manifesto | Euronews

[4] Erik Voeten, “The Energy Transition and Support for the Radical Right: Evidence from the Netherlands (23 Styczeń, 2024). Dostępny na SSRN: https://ssrn.com/abstract=4215909

[5] Marcin Popkiewicz, „Zrozumieć transformację energetyczną”, Post Factum, 2022.

[6] Brett Christophers, „The price is wrong. Why capitalism won’t save the planet”, Verso, Londyn, 2024.

[7] John B. Foster, Brett Clark, Richard York, ” The ecological rift : capitalism’s war on the earth”, Monthly Review Press, Nowy Jork, 2010.

[8] Robert Pollin, “Greening the global economy”, MIT press, Londyn, 2015. oraz R. Pollin “The political economy of saving the planet” Japanese political economy 49:2-3, 2023.

[9] Michał Kalecki, “Kapitalizm tom 1. Koniunktura i zatrudnienie”, Państwowe Wydawnictwo Ekonomiczne, Warszawa, 1979.

[10] J. W. Mason, “Climate policy from a keynesian point of view”, w: “Making the Great Turnaround work. Economic policy for a green and just transition”, Heinrich Böll Foundation, 2022.


Łukasz Ostrowski

Absolwent Wydziału Filozofii UW. Redaktor Naczelny „Gromad”. Działacz związkowy.