Publikacja OZZ Inicjatywa Pracownicza „Przeciwko wyzyskowi i dewastacji” powstała w 2021 roku, czyli około rok od momentu, gdy grupa związkowczyń i związkowców postanowiła zabrać głos w sprawie kryzysu klimatyczno-ekologicznego, powołując związkową Grupę Roboczą ds. Klimatu. Rok dyskusji i indywidualnych prac zaowocował pierwszym w Polsce zbiorem tekstów podnoszącym temat tzw. zielonej transformacji z perspektywy ruchu pracowniczego. Publikacja zawiera sześć tekstów autorskich oraz trzy tłumaczenia. Otwiera ją związkowy manifest polityczny, zatytułowany „Opowiadamy się za polityką klasowej odpowiedzialności – koszt kryzysu klimatycznego i ekologicznego ponosi ten, kto go wywołał”. Głównym motywem publikacji, powracającym w większości tekstów, jest próba zdemontowania różnych przejawуw fałszywej opozycji między klasą pracowniczą a ekologią, do której na przestrzeni lat przyzwyczaił nas dyskurs mediów głównego nurtu. W tym duchu Paweł Nowożycki i Anna Siekierska, Jakub Grzegorczyk oraz Lorenzo Feltrin przedstawiają historie takich walk pracowniczych, w których związkowcy włączyli do swoich żądań kwestie ekologiczne. Maria Dębińska opisuje natomiast zaangażowanie ruchu związkowego w wielką falę strajków klimatycznych z 2019 roku. W tekście o Amazonie Wiesztort porównuje pod kątem ilości produkowanych emisji logistycznego giganta z europejskimi elektrowniami węglowymi, rzucając światło na problem wyłącznego skoncentrowania debaty o zielonej transformacji na sektorze energetycznym i wydobywczym. Jarosław Urbański pisze z kolei o historii prywatyzacji Zagłębia Konińskiego, rozprawiając się z mitem górnika jako beneficjenta obecnego systemu, a także demaskuje „sprawiedliwą transformację” jako pusty slogan w panującym porządku polityczno-ekonomicznym. Zbiór kończą tłumaczenia tekstów dwóch autorów: Lorenzo Feltrin argumentuje za tym, że walki klimatyczne i walki klasowe są ze sobą tożsame, a Matthew T. Huber w miejsce polityki cięć proponuje taką politykę ekologiczną, która mogłaby zyskać masowe poparcie klasy pracowniczej. Choć większość wątków poruszanych w publikacji pozostaje całkowicie aktualna, przez trzy lata od jej wydania wiele się zmieniło, zarówno w debacie publicznej, jak i w strategiach i narracjach polskich ruchów klimatycznych. W obliczu implementacji postanowień Europejskiego Zielonego Ładu górnicy zeszli z pierwszego planu medialnych dyskusji o zielonej transformacji i zostali zastąpieni przez rolników. Ruch obywatelskiego oporu „Ostatnie Pokolenie” zaskoczył Polskę nową kampanią aktywistyczną, w której używa tradycyjnych i szeroko krytykowanych metod zakłócania życia publicznego, ale podnosi przy tym całkiem nowe w polskich realiach postulaty ekologiczne, np. żąda „skokowego zwiększenia inwestycji w kolej i komunikację zbiorową” oraz „stworzenia biletu miesięcznego za 50 zł na transport regionalny w całym kraju”. Skutki zmian klimatu coraz bardziej dają się we znaki, a rok 2023 przyniósł rekordowe poziomy emisji dwutlenku węgla. Pomimo licznych zmian, na pewno w przeciągu tych trzech lat nie zmieniło się jedno: w polskiej debacie klimatycznej wciąż brakuje perspektywy pracowniczej, a tym bardziej narracji ujmującej dewastację planety i wyzysk ludzi jako dwie strony tej samej monety. Przypominamy więc „Przeciwko wyzyskowi i dewastacji” – o publikacji i zawartych w niej wątkach Sonia Burdyna rozmawia z Weroniką Parfianowicz, badaczką zajmującą się m.in. ideą postwzrostu i ekologicznymi wątkami myśli socjalistycznej, członkinią Zespołu ds. Klimatu i Ekologii IP oraz Komisji Zakładowej IP przy Uniwersytecie Warszawskim.
Sonia Burdyna: Dlaczego jako członkowie i członkinie związku zawodowego zdecydowaliście się podjąć temat kryzysu klimatycznego i wydać poświęconą mu publikację? Do kogo, w waszym zamyśle, publikacja miała dotrzeć? Do kogo jest skierowana?
Weronika Parfianowicz: Wydaje nam się, że kryzys klimatyczny i ekologiczny jest jednym z największych wyzwań, przed jakimi stoimy – również jako pracownice i pracownicy. Dlatego jednym z głównych celów naszej publikacji było ukazanie pracowniczej perspektywy na kwestie związane z klimatem i kryzysem ekologicznym. Chcieliśmy wejść w polemikę z bardzo rozpowszechnionymi stereotypami na temat postawy klasy pracowniczej, zgodnie z którymi związki zawodowe są z natury wręcz antyekologiczne, że istnieje jakiś nieusuwalny konflikt i sprzeczność między walkami środowiskowymi a walkami o poprawę praw pracowniczych. Tymczasem nasza perspektywa pokazuje, że te dwie walki są bardzo ze sobą zbieżne – chcieliśmy pokazać, gdzie łączą się one ze sobą. Ale nasza publikacja daje też od razu wgląd w to, jak skomplikowane jest to wyzwanie, jak wiele jest napięć wpisanych w sam ten proces. Nie dajemy więc bardzo prostej odpowiedzi, jak z tym kryzysem walczyć.
S.B.: Czy była jakaś specyficzna grupa, co do której mieliście nadzieję, że wpadnie na tę publikację? Mam tu oczywiście na myśli ruchy klimatyczne.
W.P.: Tak, to byli jedni z naszych domyślnych adresatów i adresatek: działacze, działaczki, aktywiści klimatyczni. Chcieliśmy, żeby zaczęli w większej mierze postrzegać związki zawodowe jako potencjalnych sojuszników swoich działań, a także, żeby w większej mierze uwzględnili perspektywę pracowniczą w swoich strategiach działania i w postulatach, które formułują w ramach różnych protestów czy działań lobbingowych. Zależało nam na tym, żeby zaczęli też dostrzegać potencjał na rzecz zmniejszenia presji człowieka na środowisko w tych postulatach pracowniczych, które nie są bezpośrednio ekologiczne.
S.B.: Już we wstępie do publikacji wyraźnie zaznaczacie, że aby ochronić się przed skutkami kryzysu klimatyczno-ekologicznego, „nie wystarczy redukcja emisji gazów cieplarnianych”[1], ale „musimy zmienić cały system społeczno-gospodarczy”[2]. Dlaczego „zielony kapitalizm” nie jest rozwiązaniem? Czy zeroemisyjny świat będzie nieosiągalny tak długo, jak produkcją rządzi dążenie przedsiębiorców do zysku?
W.P.: Jest wiele mitów, które należałoby obalić, żeby wyjaśnić, dlaczego nie ma co ufać opowieściom o zielonym kapitalizmie. Narracja o zielonym kapitalizmie sugeruje, że głównym problemem ekologicznym są nadmierne emisje gazów cieplarnianych i że wystarczy w zasadzie stosunkowo szybko zdekarbonizować gospodarkę, a my będziemy mogli dalej żyć w systemie opartym na dążeniu do zysku. Z tą narracją jest co najmniej kilka problemów. Po pierwsze, abstrahuje ona od tego, że kryzys ekologiczny to znacznie więcej niż tylko skutki nadmiernych emisji dwutlenku węgla. Jest on także związany z nadmiernym zużyciem nieodnawialnych surowców, z produkcją odpadów, ze sposobami użycia ziemi, które sprawiają, że zasoby naszej planety – z których możemy korzystać jako ludzie, chociażby, aby się wyżywić – kurczą się. Na te problemy zielony kapitalizm w ogóle nie daje odpowiedzi. Sugeruje, że gospodarka w jakiś cudowny sposób może się zdematerializować i nie czerpać z zasobów naturalnych – ale wiemy, że to tak nie działa. Załóżmy jednak, że pojawiłaby się jakaś cudowna technika, która by sprawiła, że przeszlibyśmy na zeroemisyjną i zupełnie zdematerializowaną gospodarkę – taką, w której ciągle możliwe byłoby pomnażanie zysków i wzrost gospodarczy, które by w ogóle nie obciążały planety. Ciągle żylibyśmy jednak w systemie kapitalistycznym, ciągle odbywałoby się to kosztem społeczeństwa, ogromnych nierówności, powtarzających się kryzysów i katastrof społecznych. Dlatego dla kogoś, kto tak jak my zwraca uwagę na obie strony: ekologiczną
i społeczną, zielony kapitalizm nie jest żadną odpowiedzią. Nie odpowiada ani na problemy ekologiczne, ani na społeczne.
S.B.: Jeśli same mechanizmy rządzące kapitalistyczną produkcją są źródłem zarówno wyzysku pracowników, jak i degradacji środowiska, a więc jeśli walka ze zmianami klimatu właściwie równa się antykapitalizmowi, to jaki jest sens budowania odrębnej narracji ekologicznej i istnienia ruchów stricte klimatycznych?
W.P.: Trzeba tu wnieść kolejne zastrzeżenie: samo zniesienie kapitalizmu nie wystarczyłoby do rozwiązania problemów ekologicznych i klimatycznych. Mieliśmy już w historii przykłady, chociażby systemów socjalistycznych, które faktycznie starały się na różne sposoby zaspokajać potrzeby społeczne, ale lekceważyły przy tym kwestie środowiskowe. Albo ewentualnie zaczynały się o nie troszczyć dopiero wtedy, kiedy szkody poczynione w środowisku często były już nieodwracalne. Z tych doświadczeń historycznych wiemy, że jeśli nie włączymy kwestii ekologicznych do myślenia polityczno-społeczno-gospodarczego, możemy stworzyć system, który będzie bardziej sprawiedliwy społecznie, ale który wciąż pozostanie destrukcyjny dla środowiska. Myśl lewicowa, socjalistyczna bez komponentu ekologicznego może dążyć do produktywizmu czy do nadmiernej, bezkrytycznej pochwały różnych technologii, które koniec końców nie rozwiążą ani problemów środowiskowych, ani też społecznych. Dlatego ważne jest szerzenie wiedzy na temat takich nurtów współczesnej myśli marksistowskiej, jak ekomarksizm czy ekosocjalizm, które włączają aspekt prośrodowiskowy do swoich postulatów politycznych. Co więcej, pokazują też, że ta myśl ma już długą tradycję, tropiąc wątki proekologiczne już u Marksa, Engelsa czy Williama Morrisa.
S.B.: W publikacji wielokrotnie jest mowa o konieczności całościowej zmiany systemu społeczno-gospodarczego, ale właściwie nie pojawia się w niej żadne słowo, które mogłoby odsyłać do jakiegoś pozytywnego programu. Ty przed chwilą wspomniałaś o ekosocjalizmie, więc podejrzewam, jaka może być twoja odpowiedź, ale wątek ten wymaga rozwinięcia. Jakie widzisz realne alternatywy systemowe możliwe do wcielenia w życie w bardzo ograniczonych ramach czasowych, które pozwolą osiągnąć cel „zero emisji” do 2050 roku, bez jednoczesnego pogłębiania nierówności społecznych?
W.P.: Jest bardzo wiele zmian możliwych do szybkiego wprowadzenia, które zredukowałyby emisje. Trzeba pomyśleć o tym, gdzie zacząć. Po pierwsze, zaczęłabym od zmiany, która nas jako szerokie warstwy społeczne dotknie najmniej, czyli zmniejszenia produkcji dóbr luksusowych: na przykład prywatnych odrzutowców, superjachtów, wielkich posiadłości gwiazd, które zużywają ogromne ilości energii i wody. Druga ścieżka to wszystkie te działania, które związane są z redukcją emisji, ale jednocześnie też poprawiają jakość naszego życia, takie jak ogrzewanie budynków mieszkalnych czy transport. Tutaj rozwiązaniem mogłyby być np. szeroko zakrojone projekty termoizolacji budynków mieszkalnych i wspieranie transportu publicznego, żeby zmniejszać użycie prywatnych samochodów. Jest bardzo dużo takich reform, przy wprowadzaniu których można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: i ekologiczne, i społeczne. Kiedy patrzymy na skalę wyzwań, jakie łączą się z osiągnięciem celu „zero emisji do 2050 roku”, łatwo popaść w panikę i poczucie niemocy, które może skutkować postawą rezygnacji: „skoro nie możemy tak szybko zdekarbonizować gospodarki, to może w ogóle nie warto nawet próbować?” Nie jest to właściwe postawienie sprawy. Powinniśmy oczywiście podejmować wszystkie działania mające na celu redukcję emisji, które rozpoznajemy jako sprawiedliwe społecznie. Ale musimy odpowiadać na tyle pilnych kryzysów, że być może skupianie się na bardzo szybkiej redukcji emisji nie jest teraz najistotniejsze. Jeśli mamy jako gatunek ludzki w ogóle przetrwać do tego 2050 roku, musimy zmierzyć się z wieloma wyzwaniami, a największym spośród nich jest wzmagający się wyścig zbrojeń, przestawienie się gospodarek świata na tryb wojenny – katastrofalne – zarówno z perspektywy społecznej, jak i środowiskowej. Wszystkie nasze wysiłki obecnie powinny być skupione na możliwych do wprowadzenia już teraz zmianach wzmacniających prawa człowieka, prawa pracownicze, sektor publiczny i innych rozwiązaniach wspierających zaspokajanie podstawowych potrzeb ludzkich. Stworzenie stabilnego społeczeństwa z instytucjami poddanymi społecznej kontroli daje dobrą bazę do tego, żeby zmiany związane z redukcją emisji zachodziły jak najbardziej sprawiedliwie. Dlatego odwróciłabym kolejność: najpierw powinniśmy zbudować bardziej sprawiedliwy system społeczno-polityczny, co da nam możliwość sprawiedliwej redukcji emisji. Jeżeli będziemy mieć sprawiedliwe, stabilne społeczeństwo, to łatwiej nam będzie też radzić sobie z różnymi konsekwencjami kryzysu klimatycznego, które rozwijają się już teraz na naszych oczach. Trzeba pamiętać, że to, w jakiej mierze będziemy odczuwać skutki destabilizacji klimatu, będzie efektem nie tylko samych procesów przyrodniczych, ale też sposobów, w jakie będziemy się do nich adaptować jako społeczeństwo.
S.B.: Czyli perspektywa, którą przyjmujesz, całkiem odchodzi od koncentracji na energetyce jako centralnym problemie dla walki z kryzysem klimatyczno-ekologicznym.
W.P.: W dużej mierze tak. Mówiąc w duchu naszej publikacji: energetyka jest tylko jednym z wyzwań, które trzeba podjąć. Musimy myśleć bardziej całościowo. Wiadomo, że sektor energetyczny jest o tyle kluczowy, że napędza wszystkie pozostałe sektory, które mają wkład w pogłębianie kryzysu klimatycznego. Powinniśmy jednak widzieć go w powiązaniu z tymi sektorami. Innymi słowy, ważna jest nie tylko kwestia tego, jak wytwarzamy naszą energię, czy za pomocą węgla, słońca, wiatru czy atomu, ale też tego, co z tą energią robimy.
W dyskursie o kryzysie klimatycznym jest bardzo dużo o nowych technologiach i o rezygnacji z paliw kopalnych, ale bardzo niewiele o oszczędzaniu tej energii oraz o tym, do czego w ogóle ta energia jest nam potrzebna, jak jest dystrybuowana, które grupy ją marnotrawią, a które żyją w ubóstwie energetycznym. Wydaje się, że jedną z oczywistych strategii jest bardzo radykalne zmniejszenie zużycia energii oraz koncentracja na tym, by wykorzystywać ją dla zaspokajania podstawowych ludzkich potrzeb. A żeby to było możliwe, potrzebna nam jest zdolność odróżniania tych celów, które są kluczowe: aby nam się dobrze żyło, od tego, co służy tylko przyjemnościom najbogatszych. Żaden system pozyskiwania energii nie jest neutralny dla środowiska, więc trzeba położyć nacisk na pytanie, jak możemy zmniejszać zapotrzebowanie na energię, zapewniając wszystkim godne warunki życia. Bez takiego namysłu nie zajdziemy daleko, nawet przechodząc na odnawialne źródła energii.
S.B.: We wstępie piszecie, że tylko jako pracownice i pracownicy możemy skutecznie stawić czoła wyzwaniu zmiany całego systemu społeczno-gospodarczego[3]. Jasno wskazujecie podmiot polityczny, który miałby wcielić w życie agendę ekologiczno-pracowniczą. Ruch pracowniczy w Polsce nie pali się jednak do walki o postulaty klimatyczne, a niektóre związki zawodowe wręcz obierają za swojego głównego wroga politykę klimatyczną, a nie szefów i prymat zysku. Czy dzieje się tak dlatego, że związki padają ofiarą głoszonego przez liberalne i prawicowe media dylematu „miejsce pracy albo środowisko”, opisywanego w publikacji przez Lorenzo Feltrina?[4] Co musiałoby się zmienić, aby związki mogły wyjść poza tę sztuczną opozycję i zbudować narrację łączącą postulaty klimatyczne z pracowniczymi?
W.P.: Myślę, że rzecz jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo pod pewnymi względami niechęć ruchów pracowniczych do postulatów ekologicznych jest oparta na racjonalnym rachunku i właściwym rozpoznaniu swojej sytuacji. Postulaty dotyczące odzyskania przez pracowników kontroli nad zakładem pracy i np. zmniejszenia produkcji szkodliwych wyrobów na rzecz użytecznych produktów brzmi w teorii świetnie, ale w warunkach kapitalistycznych taki zakład pracy miałby duże trudności z wytrzymaniem konkurencji
z wielkimi korporacjami i monopolami. Takie postulaty wciąż są postrzegane w najlepszym przypadku jako sny idealistów. W zderzeniu z twardą rzeczywistością dla ludzi dojmujące jest widmo bezrobocia czy trudności z utrzymaniem się, które utrudniają myślenie o rozwiązaniach ryzykownych, możliwych do realizacji tylko na bardzo niewielką skalę. Natomiast tym, od czego można by zacząć, co mogłoby zwiększyć poparcie związków zawodowych dla ruchów klimatycznych, jest znalezienie miejsc, w których interes obu grup jest wyraźnie zbieżny i gdzie naturalnie może powstać sojusz. To są postulaty takie jak skrócenie czasu pracy. Dobrą strategią na najbliższy czas jest szukanie jak największej liczby takich wspólnych postulatów, które są możliwe do zrealizowania, w dającym się przewidzieć czasie. Postulat skrócenia czasu pracy był od zawsze hasłem związków zawodowych, a od niedawna wiemy także, że jego realizacja ograniczyłaby negatywną presję człowieka na środowisko. Mamy też narzędzia polityczne do jego realizacji i widzimy, jak to wygląda w innych krajach, gdzie już pracuje się krócej. Szukałabym podobnych punktów i wokół nich się organizowała, stopniowo budując ten sojusz, aby później wysunąć też bardziej radykalne postulaty. Obecny system nie sprzyja realizacji jakichkolwiek progresywnych, daleko posuniętych projektów społecznych, ale warto robić w nim wyłomy, bo już samo stawianie oporu, a tym bardziej odnoszenie sukcesów, daje większą odwagę i wzbudza chęć stawiania śmielszych żądań.
S.B.: A jakie możliwości działania jednocześnie na rzecz postulatów pracowniczych i klimatycznych mają związki zawodowe w Polsce, gdzie strajki z powodów politycznych i społecznych nie są legalne, a strajki solidarnościowe mocno ograniczone?
W.P.: Spójrzmy na przykłady z naszej publikacji, chociażby działania podejmowane przez związek Inicjatywa Pracownicza w Amazonie. Pracownicy tej firmy na własnych ciałach doświadczają tego, czym jest kapitalistyczna machina wyzysku, zarówno ludzi, jak i zasobów planetarnych. Kilka lat temu organizowali akcje protestacyjne przy okazji black friday, czyli wielkiego święta konsumpcji, kiedy możliwość kupowania bardzo tanich rzeczy jest okupiona nie tylko drenowaniem zasobów i surowców, ale także wyzyskiem pracowników, którzy w gorących dniach poprzedzających wyprzedaże harują na magazynach i nadwyrężają swoje ciała, żeby tylko nadążyć za narzuconym przez wielką korporację tempem. Te akcje protestacyjne pokazują, że można walczyć jednocześnie z bezsensowną i wysokoemisyjną produkcją oraz eksploatacją pracowników. Jeśli odwrócimy perspektywę, możemy dostrzec, że wiele z tych protestów pracowniczych, które już dzieją się w Polsce, posiada wymiar środowiskowy. Kiedy patrzymy np. na strajkujących kierowców komunikacji miejskiej, to widzimy walkę o godne warunki pracy, dzięki której my możemy się poruszać komunikacją zbiorową. Jeśli mamy dobrą komunikację miejską, odpowiednio dofinansowaną, z godnie wynagradzanymi pracownikami, to może przełożyć się na spadek korzystania z prywatnych samochodów. Z kolei w firmach prywatnych i zakładach produkcyjnych, w których też mamy komisje IP, często obserwujemy walkę o zmniejszenie ilości szkodliwych substancji używanych w czasie produkcji, które też najpierw szkodzą pracownikom zatrudnionym przy taśmie, a następnie są emitowane przez ten zakład do atmosfery. Pracownicy już w ramach dostępnych im środków negocjacji dotyczących warunków pracy mogą wiele zrobić w sprawie ekologii.
S.B.: Czy związki zawodowe mają możliwości, by walczyć jednocześnie o realizację postulatów ekologiczno-pracowniczych w swoich miejscach pracy i o to, aby wysokoemisyjna produkcja nie została przesunięta do krajów, w których nie obowiązują regulacje klimatyczne, a prawa pracownicze są łamane na jeszcze większą skalę niż w Polsce?
W.P.: Na ogół walki pracowników dotyczą też tego, żeby miejsca pracy pozostawały w kraju. W publikacji opisujemy przykład rafinerii Grandpuits we Francji, gdzie pracownicy protestowali właśnie przeciwko przeniesieniu tych zakładów do krajów Globalnego Południa, gdzie normy środowiskowe są jeszcze luźniejsze, nie mówiąc o standardach w traktowaniu pracowników. Po przeniesieniu zakładów rafinacja ropy naftowej prawdopodobnie prowadziłaby do jeszcze większej degradacji środowiska[5]. Co ciekawe, pracownicy tej rafinerii zwracali uwagę na to, że jednocześnie walczą o utrzymanie tego zakładu we Francji, ale także o to, żeby zacząć obrabiać w nim mniej szkodliwe dla środowiska surowce. Nie jest jednak łatwo ocenić skuteczność takich protestów, ponieważ zależy ona nie tylko od siły oporu pracowniczego, ale również od koniunktury gospodarczej w danym momencie oraz od tego, na ile korporacja jest zdeterminowana, żeby ciąć koszty. Groźba przeniesienia produkcji do Chin lub Bangladeszu jest starą strategią, stosowaną przez wiele firm. Pracownicy i pracownice często nie zwracają uwagi na pogróżki i podejmują strajk, ponieważ wynik akcji nigdy nie jest z góry przesądzony.
S.B.: W publikacji mocno krytykujecie ruchy klimatyczne, np. za powielanie narracji „miejsce pracy albo środowisko” (co skutkuje np. ustawianiem się w opozycji do górników), czy za skupienie na sektorze wydobywczo-energetycznym, który nie jest jedynym winnym ogromnych emisji, a stanowi jeden z najbardziej uzwiązkowionych sektorów, „bastion i rdzeń zorganizowanej siły roboczej”[6]. Co ruchy klimatyczne powinny zmienić w swojej strategii, aby nie tylko głośno wyrażać postulaty wobec polityków, ale także pozyskiwać społeczne poparcie dla zmian i być skutecznymi w doprowadzaniu do ich rzeczywistej implementacji? Jeśli ruch pracowniczy ma stanowić główną siłę polityczną w walce o naprawdę sprawiedliwą transformację, to jaką rolę w tej walce mogą odegrać ruchy klimatyczne?
W.P.: W zeszłym roku na wiosnę uczestniczyliśmy jako przedstawiciele związków zawodowych w bardzo ciekawej dyskusji z działaczkami ruchów klimatycznych. Ta dyskusja pokazała, że przez kilka ostatnich lat w postrzeganiu kwestii pracowniczych w ruchu klimatycznym dużo się zmieniło. Pojawiła się znacznie większa otwartość na wysłuchanie postulatów i potrzeb związków zawodowych. Co więcej, wydaje mi się, że jest to szerszy trend, który możemy obserwować w skali globalnej – na świecie w wielu krajach dochodzi do podobnych sojuszy i w opracowaniach i raportach dotyczących kwestii ekologicznych i klimatycznych coraz więcej się pisze o perspektywie pracowniczej. Oczywiście w ruchu pracowniczym zdarzają się takie głosy, które są efektem złej woli czy dezinformacji, ale wiele obaw strony związkowej ma niestety bardzo realne podstawy. Dlatego nie będzie dobrej współpracy między ruchami klimatycznymi a pracowniczymi bez uznania tych obaw, rozmawiania o nich i poznania ich przyczyn. Trzeba też powiedzieć głośno, że w tej współpracy będzie dużo tarć i konfliktów, bo jednak między ruchami klimatycznymi i pracowniczymi jest wiele sprzecznych interesów. Osoby zaangażowane w ruchy klimatyczne często pracują w trzecim sektorze, sferze budżetowej, instytucjach kultury itd., które nie będą narażone na tak radykalne zmiany, jak chociażby sektor wydobywczy. Ci działacze powinni wykazać się większą otwartością na słuchanie obaw osób, które będą musiały się przekwalifikować, może nawet po raz kolejny… Trzeba jasno powiedzieć, że nie znamy takiego scenariusza sprawiedliwej transformacji energetycznej, który już zostałby sprawdzony i zadowoliłby wszystkie strony. Jest wiele dobrych przykładów włączania związków zawodowych w przekształcanie całych zakładów wydobywczych, gdzie strona pracowników ma realny wpływ na to, w co zostanie przekształcone miejsce pracy. Ale obawa ludzi, że zostaną im zaproponowane kursy florystyczne – i będzie to jedyny wkład w sprawiedliwą transformację po zamknięciu ich zakładu pracy – jest bardzo realna. Również ważne jest, żeby była przestrzeń do rozmowy o tym, co się zmieni w naszym życiu, gdy będziemy mniej emitować. O tych kwestiach, na które zwracają uwagę ruchy klimatyczne, ludzie często nie chcą słuchać. Jako pracownicy powinniśmy mieć wiedzę o tym, co robić, żeby nasz styl życia nie pogłębiał kryzysu ekologicznego.
S.B.: Wspomniałaś, że ruch klimatyczny i pracowniczy mają wiele sprzecznych interesów. Z publikacji wyłania się raczej taka narracja, że to liberalne media wmawiają tym ruchom sprzeczność interesów. Jak wygląda to napięcie, gdzie te sprzeczne interesy mogą występować?
W.P.: One istnieją, ale leżą gdzie indziej, niż wmawiają nam to media. Są wpisane w sprzeczności systemu, w którym funkcjonujemy. W jego ramach reformy, takie jak wspomniane już skrócenie czasu pracy przy zachowaniu tego samego wynagrodzenia, mogą być na różne sposoby ograniczane. Ludzie obawiają się tego, że będą pracować krócej, ale będą mieli obniżone pensje. Sprzeczność interesu, którą tutaj dostrzegam, leży w uzasadnionej obawie pracowników, że część postulatów podnoszonych przez ruchy klimatyczne zostanie w ramach obecnego systemu zrealizowana ich kosztem. A może to nawet nie tyle interesy są sprzeczne, ile raczej sposoby, jakimi możemy dojść do ich realizacji. Akurat tak się składa, że osoby należące do ruchów klimatycznych mogą być mniej dotknięte tymi zmianami niż pracownicy. Nawet jeśli zmiany będą szły w dobrym kierunku, dopiero po jakimś czasie pozytywne rezultaty będą dały się odczuć, a okres przejściowy będzie pełen turbulencji. Nie ma gotowych scenariuszy na przemianę w sektorach obciążających środowisko, takich jak transport. Dlatego konieczny jest udział samych pracownic i pracowników danej branży w przebieg procesów transformacyjnych. Ważne jest też rzeczowe informowanie o tym, jakie zagrożenia ekologiczne i społeczne nam grożą, jeśli zostaniemy w tym systemie. Część konfliktów płynie właśnie z nieznajomości pełnego spektrum zagrożeń, jakie wiążą się z kryzysem klimatycznym. A gdyby ludzie je poznali i mieli zapewnienie, że ich potrzeby będą ostatecznie zaspokojone, być może byliby skłonni zrezygnować z niektórych rzeczy.
S.B.: A czy ruchy klimatyczne mogą w ogóle same coś zdziałać? Nie mamy obecnie mobilizacji w sprawie klimatu tak wielkiej jak ta, która trwała od roku 2019 do początku pandemii. Wtedy faktycznie było momentum, wydawało się, że można zmobilizować masy do walki o klimat. Teraz wiele ruchów klimatycznych przybiera formę małych, eksperckich kolektywów. Czy w takiej formie ruchy klimatyczne mogą prowadzić skuteczną walkę?
W.P.: Myślę, że dużym wkładem ruchów klimatycznych jest właśnie wytwarzanie i upowszechnianie eksperckiej wiedzy dotyczącej problemów związanych z kryzysem ekologicznym. Nie ma innych aktorów, którzy mogliby się tym zająć. To wydaje się też istotne dla ruchów pracowniczych, bo pozwala nie zrzucać całego ciężaru walki na barki pracownic i pracowników, którzy są przeciążeni pracą. Bardzo dobrze więc, że jest nurt organizacji klimatycznych, które mają ogromne zasoby wiedzy i umieją z niej korzystać. Powinny one pokazywać, jak wiedzę, którą już mamy o funkcjonowaniu ziemskich systemów wykorzystać nie tylko do naprawy wyrządzonych szkód, ale też zachowania możliwości dobrego życia dla ludzi. Jednocześnie ruchy klimatyczne potrzebują wsparcia związków zawodowych i szerokiego poparcia społecznego w ogóle, bo bez niego nie jest możliwa walka o radykalną zmianę społeczną. Ludzie boją się tej zmiany. Może narzekają na problemy życia w późnym kapitalizmie, ale czują też strach przed tym, jak mógłby wyglądać inny system. W Polsce mamy problem także z tym, że pojęcie „socjalizmu” jest bardzo negatywnie obciążone i trzeba opowiadać o ekosocjalizmie okrężnymi drogami, żeby ludzie stwierdzili, że może to nie jest takie głupie. Ruchy klimatyczne powinny więc budować zaufanie, że zmiany przyniosą ludziom korzyści i że będzie im się żyło zdecydowanie lepiej.
S.B.: W pytaniu o to, czy ruchy klimatyczne mogą zdziałać coś same chodziło mi właśnie o ten dystans, związany z brakiem zaufania, między ruchami klimatycznymi i klasą pracowniczą. Czy nie powinno być tak – żeby w ogóle dało się coś zdziałać – że eksperckie kolektywy klimatyczne są bardziej sklejone ze związkami zawodowymi na stałe i wykorzystują wiedzę ekspercką nie do głoszenia abstrakcyjnych haseł, ale do interpretowania bardzo konkretnych warunków w danej firmie i przygotowywania np. kampanii? Problem leży w tym, że te głosy eksperckie nie trafiają w ogóle do klasy pracowniczej, że ta wiedza idzie wyłącznie do góry, do decydentów, do polityków, ale nie trafia do samych związków zawodowych. Matthew Huber w „Climate Change as Class War” pisał dużo o Tonym Mazzocchim, który jako pracownik zorganizował we współpracy z lokalnymi naukowcami kampanię edukacyjną dla innych pracowników w swoim zakładzie na temat warunków BHP i wpływu toksyn na zdrowie[7]. Czy współpraca eksperckich kolektywów ze związkami zawodowymi nie powinna iść właśnie w tym kierunku?
W.P.: Tak, myślę, że to jest dobry kierunek. To, co mówisz, pokazuje, jak ważna jest rola osób z wewnątrz, osobiście zaangażowanych w te sprawy, do których pracownicy mają większe zaufanie. Często potrzebny jest taki pośrednik, który może korzystać z zasobów wiedzy ekologicznej, a jednocześnie jest znany w swoim zakładzie pracy i darzony zaufaniem.
S.B.: Na koniec pytanie do ciebie jako badaczki: jak intelektualiści mogą się przysłużyć sprawie walki z wyzyskiem i zmianami klimatu? Czy widzisz jakieś obszary, które szczególnie wymagają zbadania bądź kwestie, na których zbadanie z perspektywy kulturoznawczej istnieje zapotrzebowanie?
W.P.: Jest bardzo dużo wyzwań. Jedno z nich dotyczy tego, o czym rozmawiamy, czyli polemizowania z różnymi rozpowszechnionymi stereotypami i fałszywymi mitami dotyczącymi stosunku związków zawodowych do kwestii klimatycznej. Poza tym stawiam sobie pytanie o to, jakim językiem można te problemy przedstawiać pracownicom i pracownikom w nieprotekcjonalny i niemoralizujący sposób. Kolejną rzeczą, która wydaje mi się ważna, jest włączanie do dyskusji trudnych tematów. Musimy uwolnić się od fałszywych dychotomii w rodzaju „albo zmiany systemowe, albo indywidualne” i pokazywać, jak te dwa wymiary są ze sobą nierozerwalnie związane. W naszej publikacji umieściliśmy powszechnie już znaną informację, że niewielki procent korporacji odpowiada za ogromną część globalnych emisji. Jednak to jest niepełny obraz sytuacji, bo na drugim końcu łańcucha emisji, które produkują wielkie korporacje, jesteśmy my jako konsumenci wytwarzanych przez nie produktów. Musimy się z tym zmierzyć. Jednym z takich badawczo-aktywistycznych zadań, które sobie stawiam, jest zmiana dyskursu dotyczącego konsumpcji i próba przywrócenia jej krytyce radykalnego wymiaru. Chodzi o oderwanie jej od uwikłania w indywidualistyczne, lifestyle’owe wybory klasy średniej i przypomnienie znaczenia, jakie ta krytyka miała historycznie, od samych początków. Kiedy np. anarchosyndykaliści wzywali do bojkotu produktów będących efektem kolonialnego wyzysku, to odwoływali się do solidarności z ludźmi pracy z innych części globu. Wydaje mi się, że potrzebujemy dzisiaj powrotu do tego dyskursu. Musimy przypomnieć sobie o globalnej solidarności pracowniczej i pomyśleć o rezygnacji z niektórych produktów, które przynoszą nam przyjemność czy wygodę, ale powstały na skutek wyzysku i eksploatacji planety oraz innych pracownic i pracowników. Niektóre decyzje musimy podjąć nie ze względu na nasz dobrostan, ale – może z pewnym poświęceniem – na rzecz bezpieczeństwa, zdrowia i życia naszych towarzyszy z drugiej części świata. W sferze publicznej brakuje namysłu nad globalnymi nierównościami i sieciami powiązań. My, obywatele tzw. Globalnej Północy, niezależnie od tego, z jakimi problemami mierzymy się na co dzień jako pracownice i pracownicy, możemy się cieszyć standardem życia nieporównywalnym z tym, jaki mają mieszkańcy Globalnego Południa. Niestety ten poziom zawdzięczamy w jakiejś mierze wyzyskowi biedniejszej części świata.
[1] „Opowiadamy się za polityką klasowej odpowiedzialności – koszt kryzysu klimatycznego i ekologicznego ponosi ten, kto go wywołał”, w: „Przeciwko wyzyskowi i dewastacji. Inicjatywa Pracownicza wobec kryzysu klimatycznego i ekologicznego”, red. Grupa Robocza ds. Klimatu OZZ IP, Poznań-Warszawa 2021, s. 6.
[2] Tamże.
[3] Tamże.
[4] Lorenzo Feltrin, „Poza dylematem «miejsce pracy albo środowisko»”, w: „Przeciwko wyzyskowi i dewastacji. Inicjatywa Pracownicza wobec kryzysu klimatycznego i ekologicznego”, red. Grupa Robocza ds. Klimatu OZZ IP, Poznań-Warszawa 2021, s. 133
[5] Paweł Nowożycki, Anna Siekierska, „Koniec miesiąca, koniec świata – wspólna walka!”, w: „Przeciwko wyzyskowi i dewastacji. Inicjatywa Pracownicza wobec kryzysu klimatycznego i ekologicznego”, red. Grupa Robocza ds. Klimatu OZZ IP, Poznań-Warszawa 2021.
[6] Jarosław Urbański, „Czy klasa pracownicza walczy o klimat?”, w: „Przeciwko wyzyskowi i dewastacji. Inicjatywa Pracownicza wobec kryzysu klimatycznego i ekologicznego”, red. Grupa Robocza ds. Klimatu OZZ IP, Poznań-Warszawa 2021, s. 19-20.
[7] Matthew T. Huber, „Climate Change as Class War. Building Socialism on a Warming Planet”, Verso, Londyn–Nowy Jork 2022.