W sprzeciwie wobec prywatyzacji dóbr publicznych uniwersytetu, działacze ruchu studenckiego przejęli w grudniu sale konferencyjne poznańskiego akademika. Dzięki nowej strategii studenckiej kontestacji, inspirowanej działalnością związkową, spisaną na straty Jowitę udało się odzyskać.
Po tygodniu okupacji akademik odwiedził minister Dariusz Wieczorek i obiecał przeznaczyć potrzebne na jego renowację środki – czyli, zgodnie z narracją rektoratu UAM, 100 milionów złotych. Na początku okupacji nie było wiadomo, ile ona potrwa. Na pewno niewiele osób dawało jej cały tydzień. Gdyby skończyła się po dwóch dniach, minister prawdopodobnie nie zwróciłby na wydarzenie większej uwagi. Ale przyjście na miejsce pierwszego dnia okupacji szarej eminencji władzy uniwersyteckiej w postaci kanclerza Wysockiego i pokaz jego wykrętów dał okupującym do zrozumienia, że przerywając akcję za wcześnie zdadzą się na los kolejnych miesięcy krętactwa administracji i zostaną z niczym. Toteż protest kontynuowano do skutku.
Optymalne zarządzanie znikającym majątkiem
Aby zrozumieć dlaczego działacze zdecydowali się podjąć tak radykalne kroki, trzeba wiedzieć, że na co dzień Uniwersytet rzuca im kłody pod nogi. Do bolączek ruchu studenckiego należą brak transparentności uczelni, korporacyjne metody zarządzania i absurdalna retoryka władz. Prywatyzuje się uczelnie po cichu, używając często zdawkowych argumentów lub wzmianek w planach zagospodarowania o „zwiększeniu udziału podmiotów zewnętrznych w tworzeniu, wykorzystaniu i rozwoju infrastruktury”. Jak twierdzi działacz Warszawskiego Koła Młodych Inicjatywy Pracowniczej Adam Ochwat: „czasem jedynym śladem, że akademik został zlikwidowany, jest przeskok w numeracji: możemy zrekrutować się do DS1, DS2, lub DS4….”.
Najczęściej po interwencji studenckiej władze składają niesłowne deklaracje, po których następuje cisza – tak było w przypadku listu otwartego z postulatami akcji „Studia bez pustego portfela” skierowanego przez WAWKMIP i Studencką Inicjatywę Mieszkaniową do władz UW. Prorektor ds. studenckich Sławomir Żółtek w odpowiedzi na żądania studentów obiecał budowę nowej stołówki, ale – jak komentuje Ochwat – choć władze obiecały otwarcie publicznej stołówki, „próżno szukać wspomnianej przez nich uchwały Rady ds. Kształcenia oraz zarządzenia rektora w uniwersyteckich monitorach.”
Władze uczelni usuwają niewygodne komentarze w sieci, a na wnioski o informację publiczną odpowiadają w sposób niepełny bądź absurdalnie szczegółowy. Jeśli w ogóle odpowiadają – często bowiem próbują grać na czas, wzywają do doprecyzowania jasno sformułowanych pytań czy żądają uzasadnień, zasłaniając się tym, że przygotowanie informacji wymaga dodatkowej pracy. Kiedy pytania stały się zbyt niewygodne, władze UW zaczęły wymagać od WAWKMIP uchwał Komisji Krajowej związku upoważniających do pełnomocnictwa.
Inne uniwersytety również na wszelkie sposoby obchodzą prawo do informacji publicznej. Na 50 złożonych wniosków w sprawie dostępności akademików i stołówek działacze SIMu i WAWKMIP tylko na kilka z nich otrzymali rzeczowe odpowiedzi. Jak dodaje Ochwat: „Działania władz polskich uczelni w reakcji na prośby i protesty studenckie są funkcją proporcjonalną do liczby niewygodnych artykułów w mediach”.
Sukces prowadzonej z uporem akcji w Jowicie pokazuje, jak bardzo ruchom społecznym walczącym z prywatyzacją dóbr publicznych potrzebne są środki zdolne zakłócić zwyczajny obieg informacji i zmusić przedstawicieli instytucji do zajęcia jasnego stanowiska. W języku współczesnego zarządzania prywatyzacja to w końcu tylko „restrukturyzacja” i wszystko robi się dla dobra ludzi (lub gospodarki). Tymczasem z perspektywy akcji okupacyjnej jasno było widać, kto za, a kto przeciw sprawie.
Studenci idą do związków
Na okupację zjechały się pierwszy raz w jednym miejscu organizacje studenckie, które od kilkunastu miesięcy rozwijały się w dużych miastach od Poznania po Kraków – głównie w ramach kół młodzieżowych IP, ale także pod szyldem Studenckiej Inicjatywy Mieszkaniowej. Konsolidacja kilku środowisk studenckich w ramach akcji o antyprywatyzacyjnym wydźwięku to istotna zmiana względem protestów akademickich z poprzednich lat. Jak twierdzi badacz instytucji uniwersytetu Krystian Szadkowski: „Choć wątki socjalne w swoich działaniach podnosiło już zarówno Demokratyczne Zrzeszenie Studenckie, czy w ostatnich latach Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej, w protestach i okupacji Jowity zostały one po raz pierwszy wyartykułowane z pełną jasnością i w wyraźnie antagonistyczny sposób”.
Kiedy kilkudziesięciu studentów okupowało balkon rektora UW w 2018 roku, protestując przeciwko reformie Gowina, ich postulaty – takie jak żądanie „demokratyzacji uczelni, autonomii i uczelni bez polityków” – nie wyrażały wystarczająco konkretnych, materialnych stawek, które mogłyby stać się przedmiotem dłuższej walki ruchu studenckiego. Inaczej było w przypadku okupacji Jowity, podczas której wysuwane były bardzo konkretne żądania, i która była w stanie zmobilizować środowiska studenckie z różnych miast oraz skonsolidować je w ramach spójnego ruchu. Służyły temu przynajmniej dwa czynniki.
Z jednej strony wykształcił się organiczny stosunek między środowiskami studenckimi a związkiem zawodowym Inicjatywa Pracownicza, dzięki temu, że dość szybko po powstaniu Studenckiej Inicjatywy Mieszkaniowej zawiązał się sojusz tej grupy z Poznańskim Kołem Młodych IP, także składającym się w większości ze studentek i studentów. Podczas jednej z wielu dyskusji, jakie toczyły się w Jowicie, ktoś zauważył: żeby ruch studencki przetrwał, musi połączyć się z silniejszymi organizacjami, posiadającymi wyrobioną strategię i dłuższą tradycję oporu. W końcu studentów musi łączyć coś innego niż sam Uniwersytet, służący dziś głównie rozwojowi indywidualnej kariery. Funkcjonowanie przy związku zawodowym sprzyja integracji SIMu ze środowiskami pracowniczymi i szerszą publiką.
Działacze SIM oraz struktur młodzieżowych IP przedstawiali postulaty jasno i klarownie, tak jak to ma miejsce podczas konfrontacji z pracodawcą: Jowita ma zostać, powstać mają stołówki, pokoje socjalne i nowe akademiki. Zamiast rozmytych raportów, rekomendacji, paneli obywatelskich i ogólnikowych haseł, którymi często posługują się ruchy mieszczańskie i NGOsy – jasne i klarowne żądania dotyczące pozornie prostych spraw, które jednak definiują to, jak funkcjonuje życie społeczne uniwersytetów. Bo pokoje socjalne to szansa na spotkanie (nie wspominając o przetrwaniu wycieńczających dni pomiędzy pracą i uczelnią), a spotkanie to szansa na wywiązanie się rozmowy politycznej, która może prowadzić do dostrzeżenia przez studentów, że znajdują się w podobnym położeniu socjoekonomicznym i mogą wspólnie tworzyć realną siłę w walce o polepszenie swoich warunków bytowych. O tym szybko nauczyły się władze UAM, które po sukcesie okupacji kazały ochronie powstrzymać działaczy Poznańskiego Koła Młodych IP od spotkania na terenie uczelni.
Umiejętność stawiania odpowiednich postulatów, negocjowania, rozpoznawania taktyk stosowanych przez władze do rozbijania spójności i siły ruchu czy nawet pewną kulturę działania – opartą na wspólnych materialnych interesach, nie na tożsamości czy światopoglądzie – to wszystko działacze odpowiedzialni za sukces okupacji zawdzięczają wcześniejszemu doświadczeniu związkowemu i uważnemu śledzeniu sporów zbiorowych.
Z drugiej strony akcji sprzyjało momentum, bo każdy odczuwa na własnej skórze inflację na rynku mieszkaniowym. Jeśli nawet partie liberalne mówią obecnie o kryzysie w tym obszarze, to sprawa musiała stać się naprawdę poważna. Jednak rozwiązania w postaci tanich kredytów, wprowadzane przez kolejne partie prodeweloperskie, pozwalają tylko nielicznym na zakup mieszkania, napędzając dodatkowo wzrost cen dla reszty. Za to walka o tanie akademiki to już postulat zmierzający do “odrynkowienia” istotnego zasobu mieszkań, które leży w interesie wszystkich najemców. Jest o co się upominać. Przypomnijmy, że nawet centro–prawicowa Trzecia Droga wśród swoich głównych postulatów umieściła „akademik za złotówkę”.
Konieczność sojuszy
Być może zapowiedziany przez Wieczorka łączony fundusz na akademiki i mieszkania komunalne tworzy możliwość zawiązania sojuszu wykraczającego nawet poza środowisko studenckie i wiążącego jego sprawę z dążeniami stowarzyszeń lokatorskich. Aktywizacja tego drugiego ruchu nie jest jednak prostym zadaniem, bo dotychczas przyjmował on w Polsce nietrwałe formy. Jak zauważa Jarosław Urbański, socjolog i członek Komisji Krajowej IP „ruch lokatorski jest bardzo amorficzny, zarówno w skali europejskiej, jak też w samej Polsce”. Problemy lokatorów różnią się w zależności od miasta, a społeczna pozycja protestujących charakteryzuje się dużym zróżnicowaniem klasowym – od frankowiczów z klasy średniej po emerytów z najbiedniejszych warstw społecznych. Ponadto Urbański stwierdza, że ruch ten „często był i jest obronną reakcją na ataki, np. na masowe wysiedlenia. Trudniej jest mu, zdaje się, przejść do ofensywy w celu dokonania zmian systemowych”.
Jeśli zaś ruch odpowiedzialny za okupację Jowity walczy o to, by uniwersytet był naprawdę dobrem wspólnym, musi zająć się zbudowaniem także innego sojuszu: z nienaukowym personelem uczelni. Jego brak działa na korzyść władzy, umożliwiając uniwersyteckim elitom odpowiadanie na studenckie postulaty nie rzeczywistą rozbudową zaplecza socjalnego, ale powierzchownymi pseudorozwiązaniami, które dodatkowo obciążają pracowników „na rzecz” studentów, jak to ma miejsce w przypadku całodobowego otwarcia BUW–u. Samorząd Studentów UW uważa za swoje wielkie osiągnięcie zmuszenie zatrudnionych ochroniarzy do pracy na „nocki”, by w tym czasie garstka studentów mogła przebywać w ogromnej przestrzeni biblioteki. Część społeczności studenckiej faktycznie popierała takie rozwiązanie. Zamiast jednak bez wahania podejmować decyzję o wydłużeniu godzin pracy kadry ochroniarskiej, warto zadać sobie pytanie: dlaczego studenci chcą otwartej po nocach biblioteki?
Nasuwają się dwie proste odpowiedzi na to pytanie. Część z nich w ciągu dnia chodzi na zajęcia i pracuje, a więc jedyny czas na naukę ma w nocy. Inni, przymuszeni wysokością cen na prywatnym rynku mieszkaniowym, wynajmują pokoje na tyle oddalone od kampusu, że w pewne dni tygodnia wygodniej jest im przespać się w BUW–ie niż wracać do domu. Odpowiedzią na ten problem powinien być raczej konkretny plan intensywnej rozbudowy zaplecza socjalnego – w szczególności akademików – a nie skazywanie pracowników na pracę nocną, która niezależnie od branży i okoliczności jest szkodliwa dla zdrowia.
Rozbudowa zaplecza socjalnego wymaga jednak zmiany kierunku polityki uczelni. Tymczasem władze mogą uciekać się do wszelkich dostępnych narzędzi, aby uniknąć poniesienia jej kosztów. Próby powierzchownego „wspierania” potrzebujących studentów poprzez dodatkowe obciążanie pracowników stanowią jedno z takich narzędzi i realne zagrożenie, które ruch studencki musi odeprzeć. Studenci i pracownicy mają bowiem wspólny interes w odejściu od neoliberalnego modelu zarządzania uczelnią jak przedsiębiorstwem i wspólnie mogą zmianę tę wywalczyć.